niedziela, 26 kwietnia 2015

Jabłkowa opowieść (4)

Ananas berżenicki kwiecień 2015



Zeszłorocznemu oczekiwaniu na pierwsze pąki na ananasie berżenickim towarzyszyło trochę niepokoju. A nuż drzewko się nie przyjęło, a nuż przemarzło zimą. Bliźniacza jabłonka rosnąca u Kochanej Ofiarodawczyni też długo nie budziła się z zimowego uśpienia. Wymieniałyśmy nawet z lekka zaniepokojone wpisy w ulubionej Księdze Gości (wpis nr 59 433 i okoliczne). Wreszcie 4 kwietnia miał miejsce taki oto dialog:

"- Halo, właścicielki ananasa berżenickiego! Moje drzewko właśnie ruszyło. Pączki się obudziły!
- Pobiegłam do ogrodu sprawdzić, co z moim ananasem i wszystko wskazuje na to, że też się obudził! Hurra! Widać malusieńkie zielone zawiązki listeczków. Kontynuuję czułe podlewanie.
- Duża radość, Aleksandro!- popatrz, jak to sobie bliźniaczo pączkują.
-
Pewnie czują więź duchową."

W odpowiedzi na ten dialog pewna Bogini zauważyła, że na Wyspie nawet drzewka odbierają fluidy.

Dopingowane piękną pogodą, z pączków szybko rozwinęły się listki i dokładnie rok temu 24 kwietnia wyglądały tak:


Latem jabłonka wypuściła kilka gałązek, okrzepła, zahartowała się. Tegoroczne oczekiwanie na listki było już dużo spokojniejsze, mimo, że przyszło nam poczekać trochę dłużej. 
***
Malinówka kwiecień 2015


W tym roku wszystko rozwija się później, wiosna długo nie mogła się zebrać, żeby przegonić zimę. Kwiecień plótł więcej zimowych dni, niż letnich, ale wygląda na to, że wreszcie nastąpił przełom. Na malinówce widać już zawiązki kwiatków, a na obu drzewkach w połowie kwietnia pojawiły się takie oto zaskakujące owoce:



Jabłuszkowa poduszeczka do igieł została wysłana do Agnieszki prowadzącej uroczego i pełnego inspiracji twórczych bloga Plachaart. To właśnie Agnieszka rozwiązała poprzednią jabłkową zagadkę.

Cieszę się ogromnie, że zaglądacie czasem do mnie i że zostawiacie miłe słówko. Zachęcam do rozpoznania kolejnego fragmentu. Tym razem mam dla Was tekst bardzo znanej piosenki. Kto go napisał?

"Świat nie jest taki zły,
Świat nie jest wcale mdły,
Niech no tylko zakwitną jabłonie,
To i milion z nieba kapnie,
I dziewczyna kocha łatwiej,
Jabłonie kwitnące jabłonie.
(...)
Świat nie jest taki zły,
Świat nie jest wcale mdły,
Niech no tylko zakwitną jabłonie.
Babcie wnuczkom bajki klecą,
Złote zęby z nieba lecą,
Jabłonie kwitnące jabłonie."

Posłuchać piosenki można na przykład TU.

Kolejny jabłuszkowy drobiazg czeka na nowego właściciela. Wpisujcie odpowiedzi w komentarzach.
Pozdrawiam Was bardzo wiosennie :)

Niedzielne desery


Składniki : budyń waniliowy, jabłka w syropie, wiśnia z konfitury, listek melisy (już z ogrodu :)

środa, 22 kwietnia 2015

Szycie w stylu vintage



Ta "singerka" jest rówieśniczką stołu z wpisu okołowielkanocnego. Była częścią wyprawy mojej Babci. W latach 30-tych poprzedniego wieku każda szanująca się pani domu musiała umieć szyć. Starsza siostra Babci skończyła nawet kursy w tym zakresie. Babcia podpatrywała siostrę i doszła do niemałej wprawy. Jednego tylko nie lubiła: kroić materiału. Gotowych wykrojów nie było, trzeba było samemu kombinować. W latach 60-tych w EMPiK-u pojawiły się Burdy (wtedy jeszcze tylko niemieckojęzyczne). Dziadek zaczął je kupować, a moja Mama, już wtedy dwudziestolatka, wzięła na siebie przykrawanie. Babcia specjalizowała się w wykańczaniu (np. dziurki na guziki wykańczane materiałem). Szycie nabrało rozpędu: sukienki, spódniczki, żakieciki, bolerka. W latach 60-tych i 70-tych nosiła je moja Mama, w latach 90-tych ja.

Maszyną byłam zafascynowana od najmłodszych lat, ale dopiero jako nastolatka zostałam dopuszczona do zgłębiania jej tajników. Jest ich niemało, a wszystkie świadczą o ogromnej staranności, z jaką kiedyś robiło się wszystkie przedmioty.
Zacznijmy od początku. Maszyna może służyć za stolik, gdyż cały mechanizm da się schować i przykryć klapką. 


Żeby ją otworzyć trzeba przekręcić mały hebelek z tyłu, wtedy klapka się unosi.


Zdejmujemy ją, unosimy drugą, węższą część i bez trudu wyjmujemy mechanizm.






Klapkę wieszamy z boku, podpieramy schowanym pod blatem wspornikiem i w ten sposób powiększamy powierzchnię, na której rozkładamy akcesoria do szycia.



 

 Maszyna szyje dzięki pedałowi (żeby szew był równy a nitka się nie rwała, trzeba równo pedałować, co na początku nie jest proste).


Pedał połączony jest z kołem, na który naciągnięty jest rzemienny pasek, łączący owe większe koło z mniejszym z boku maszyny. Gdy maszyna jest schowana, pasek musi być zdjęty. Zdejmuje się go odchylając w bok taką oto dźwigienkę i wykonując jeden obrót.


Ale to dopiero na zakończenie szycia. Teraz jesteśmy na początku. Zaczynamy od nawinięcia nitki, która będzie na spodzie, na małą szpuleczkę. Służy do tego sprytny mechanizm po prawej strony maszyny.



Szpuleczki mają dziureczki, które muszą trafić na milimetrowy kołeczek, potem już tylko pedałujemy, a nitka w cudowny sposób, równomiernie nawija się na szpuleczkę (tak powinno być w teorii, niestety mechanizm jest już wysłużony, nawinął kilometry nici i muszę dociskać szpuleczkę palcem, żeby się kręciła).



Nitka nawinięta, możemy włożyć szpuleczkę do kasetki po lewej stronie, a nić ze szpulki właściwej nawlec w odpowiedni sposób.

Początkowo wydawało mi się, że nigdy nie zapamiętam, jak nitka powinna przechodzić, ale teraz nawet się nad tym nie zastanawiam, weszło mi to w rękę: górny haczyk, owinąć wokół kółka, górna dziurka, dolna dziurka, haczyk z boku, obręcz przy igle i do uszka z lewej strony (tak na marginesie, mimo, że jestem zdecydowanie praworęczna, nawlekanie igły jest jedyną czynnością, którą potrafię równie dobrze zrobić zarówno prawą, jak i lewą ręką, też tak macie?)

Teraz wykonujemy delikatnie jeden obrót kółkiem zamachowym, tak, by nitka z góry "zabrała" nitkę z dołu i przeciągnęła ją przez otworek. Zasuwamy klapkę i wreszcie można zacząć szyć.



Z ciekawszych elementów maszyny trzeba jeszcze koniecznie wymienić łańcuszek podtrzymujący dolną osłonę mechanizmu podczas szycia (żeby nie obijał się o kolana) oraz...






szufladkę na różne skarby potrzebne podczas szycia. Nazbierało się tego przez te ponad   siedemdziesiąt lat.

 

W głębi szufladki spoczywa cała kolekcja różnych przystawek, które nigdy nie były używane. Jakoś nikt nie miał ochoty zgłębiać do czego służą. Mama wspomina, że zawsze przy szyciu czas naglił (kreacja była potrzebna na już), prościej było więc używać jednej igły i stopki. Nie wiem, czy była jakaś instrukcja, w której wytłumaczono by, co jest co. Teraz próżno już jej szukać. A może ktoś wie, do czego służą poszczególne elementy i mógłby mi wyjaśnić? Będę bardzo wdzięczna i obiecuję, że spróbuję ich użyć.


Mam nadzieję, że za bardzo Was nie znudziłam tą przydługą historią mojej maszyny, ale cieszę się nią na nowo, bo została przetransportowana do mojego pokoju (wcześniej stała w sypialni u Mamy). Mam ją na wyciągnięcie ręki, mogę w każdej chwili otworzyć i coś uszyć. Prawdę powiedziawszy dość długo tego nie robiłam. Ale z szyciem jest jak z jazdą na rowerze - tego się nie zapomina.


PS Nie wiem, jak się to dzieje: na podglądzie wszystko jest mniej więcej tak, jak bym chciała (ułożenie zdjęć, akapity), a po publikacji wszystko się "rozjeżdża". Może kiedyś się nauczę, jak ładnie sformatować wpis, na razie wybaczcie niedociągnięcia.

niedziela, 19 kwietnia 2015

czwartek, 9 kwietnia 2015

Okołowielkanocnie

Ten stół ma dobrze ponad siedemdziesiąt lat. Na co dzień jest okrągły, na święta, po rozsunięciu powstaje owal. Moi Dziadkowie kupili go tuż po ślubie, wraz z całą jadalnią, kiedy urządzali swoje pierwsze mieszkanie. Chwilowo było to mieszkanie służbowe, ale przyszłość rysowała się bardzo stabilnie. W perspektywie były kolejne awanse, po kilku latach mieli sobie pozwolić na mały domek, może nawet samochód. Wrzesień 1939 roku przekreślił wszystkie plany. Na szczęście Opatrzność czuwała i rodzina wyszła z wojennej zawieruchy bez szwanku, meble ocalały. Kilkanaście lat później znalazł się nawet mały domek kupiony dzięki "przyszywanej" Cioci.
Odkąd pamiętam, wszystkie uroczystości rodzinne odbywały się właśnie wokół tego stołu. W cielęcych latach buntowałam się nawet przeciwko temu. Teraz cenię go sobie bardzo i nie zamieniłabym na żaden inny.
Jego średnica wynosi 1,25m, długość po rozsunięciu ponad 2m. Taki stół zasługuje na odpowiedni obrus. Standardowe są zazwyczaj za wąskie i za krótkie. Pozostaje uszyć obrus na wymiar. 

Nie było łatwo kupić odpowiedni materiał (1,80 m nie jest najpopularniejszą szerokością), tym bardziej, że zamarzył mi się obrus haftowany krzyżykami, z wiosennym motywem, wykończony mereżką, taki specjalnie na Wielkanoc. Wzór znalazłam w Annie nr 8/2004 .
W końcu udało się. Od kilku lat potrawy wielkanocne ustawiam na tym właśnie obrusie. Prasuję go starannie, ale tkanina jest bardzo niewdzięczna jeśli chodzi o  gładkość.




Na szczęście po ustawieniu talerzy i półmisków wszystkie nierówności znikają.



Przy rozsuniętym stole mieści się dwanaście osób, więc do obrusa jest jeszcze dwanaście serwetek z narożnym motywem, również wykończonych mereżką.

I jeszcze kilka zdjęć z Wielkanocy A.D. 2015:
 

        
                      
                                                                    
                              

              


Pan Jajko

Pan Jajko pośród innych jajek


niedziela, 5 kwietnia 2015

Radosnych Świąt!


"Chrystus zmartwychwstan jest,
 nam na przykład dan jest,
iż mamy z martwych powstać,
z Panem Bogiem królować. Alleluja!"
Radosnego świętowania!