Dzień zapowiadał się upalnie (i taki był), ale rano panował przyjemny chłód. Z chwili na chwilę jednak słońce coraz mocniej przygrzewało na prawie bezchmurnym niebie.
Dziś postanowiłam rozłożyć się ze śniadaniem bardziej "na dziko". Żadne ławeczki, stoliczki, zamiast tego duże kamienie rozrzucone malowniczo na dnie polderu.
Tym razem śniadanie w całości na słodko.
Grillowane nektarynki po drodze zanurzyły się w jogurcie i już nie wyglądały tak elegancko jak w domu. Malinki malusieńkie, ale z własnych krzaków, które chyba domagają się odnowienia (kiedyś owoce były znacznie większe i dorodniejsze).
Etui się sprawdziło. Będę je nosiła nie tylko na plenerowe posiłki, ale również do pracy.
Lektura bardzo poruszająca. Z pewną obawą sięgałam po książkę noblistki sprzed dwóch lat mając w pamięci recenzje jej twórczości, które czytałam po otrzymaniu przez nią Nobla. Nie wiem, czy ta akurat proza wspomnieniowa jest reprezentatywna dla całości jej dzieła, ale jestem pozytywnie zaskoczona. Czytam z wielkim zainteresowaniem, jestem pod wrażeniem oszczędnego języka i emocji, które się pojawiają w pozornie beznamiętnej relacji.
Dzisiejszej florze towarzyszy fauna. Osa usiadła właśnie na tym kwiatku, który wybrałam do sfotografowania i zupełnie się nie przejmowała, że będzie na zdjęciu.
Wakacyjne pozdrowienia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę i za miłe słówko :)