Listopadowy, sobotni poranek. Niebo szczelnie zasnute szarymi chmurami, temperatura około zera, drugą noc z rzędu prószył śnieg, więc wokół sporo bieli. Prognozy przewidują przejaśnienia dopiero około 9, mimo to mam nadzieję, że słońce przedrze się przez ołowiane chmury trochę wcześniej. Idę na Wilcze Doły i po drodze trochę tę nadzieję tracę. Przed 8 jestem na miejscu i po chwili widać pierwsze fragmenty błękitu. Wypiłam kawę, sfotografowałam nową czapkę i mitenki, snując paralele pomiędzy aktualną pogodą, a codzienną szarą rzeczywistością w najmniej spodziewanych momentach rozświetlaną krótkimi rozbłyskami słońca. To były dobre chwile, pełne wdzięczności.
Niedzielne pozdrowienia :)
Pozdrowienia 💜
OdpowiedzUsuńPiękny obraz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń