Od pewnego czasu lubię na środku stołu kłaść jakąś szydełkową serwetkę, na której stawiam świecę lub kwiaty. Zazwyczaj jest ona biała lub beżowa (takich mam kilka), ale ostatnio coraz bardziej podobają mi się kolorowe akcenty szydełkowe.
Dodatkowo do fotografowania kartek z kolekcji na lata 20-te staram się dobrać pasującą kolorystycznie serwetkę. Miałam tu pewne braki i tak do chabrów powstała serwetka niebieska, a do werbeny - jasnoróżowa.
Obie miały swoją inaugurację podczas sesji zdjęciowych odpowiednich kartek (chabrową z chabrami już pokazywałam, różowa pojawi się w grudniu), obie też debiutowały na środku stołu.
Różowa towarzyszyła jednemu z wakacyjnych niedzielnych obiadów zdobiąc zabytkowy już prawie obrus, pochodzący z jeszcze z wyprawy ślubnej mojej Babci (1938). Tkanina trzyma się świetnie, jakiś czas temu musiałam tylko podszyć tzw. fabryczny brzeg, bo zaczął się strzępić. Poza tym żadnej dziurki, dobrze się go prasuje, a widniejące na nim róże mają staroświecki wdzięk i urodę.
Błękitny obrus nie jest taki stary, ale równie uroczy. Na zdjęciach towarzyszy wrześniowemu podwieczorkowi.
Tym razem obyło się bez żadnych przygód, podobnych do tej, która przydarzyła się serwetce miodowej.
W kolejce czeka jeszcze kordonek ciemnozielony i w kolorze fuksji. Wzór też już wybrany, ale jak na razie co innego mnie zajmuje.
Serwetkowe pozdrowienia :)
Bardzo piękne i uniwersalne serwetki. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCudne serwetki Olu. Przy tak pięknie zastawionym stole wszystko lepiej smakuje, a posiłek nabiera uroczystego charakteru. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń