Od ostatniego nowiu przybyło troszkę nitek i włóczek, na samym wierzchu te pozostałe po ozdabianiu nowego słoika. Tak, tak, w tle majaczy już rok 2019, a ja, zmotywowana docenieniem mojej pracy, postanowiłam dołączyć ponownie do zabawy. Tym razem organizuje ją Agata prowadząca blog Krzyżyk do krzyżyka. Banerek już jest, można się zapisywać do 6 stycznia.
▼
poniedziałek, 31 grudnia 2018
Stary rok w nogi...
sobota, 29 grudnia 2018
Rok z Amigurumi (12) - Jemiołuszka Judyta
-
Uff! Nareszcie na miejscu - Judyta zmęczona długą podróżą z ulgą
przysiadła na gałązce wysokiej lipy. Nie przypadkiem wybrała właśnie to drzewo.
Wśród jego nagich gałęzi widać było charakterystyczne kule jemioły. Jemiołuszka
miała nadzieję, że znajdzie wśród jasnozielonych owalnych listków pyszne białe
kuleczki, które tak lubiła.
Coroczna podróż z Dalekiej Północy nad Wisłę była
długa i tym razem obfitowała w liczne niespodzianki pogodowe. W Skandynawii
mróz trzymał mocno i trudno było znaleźć cokolwiek do jedzenia, ale im dalej na
południe, tym robiło się cieplej. Nad Bałtykiem złapał Judytę gwałtowny sztorm,
na szczęście była już wtedy blisko brzegu. Deszcz nie ustawał i przemoczył
jemiołuszce wszystkie piórka. Najgorsze było jednak to, że jej piękna czapeczka
w norweskie wzory, z pomponem i nausznikami, która zazwyczaj skutecznie
chroniła ją przed mroźnym powietrzem, pod wpływem nieustającej wilgoci
rozciągnęła się i teraz spadała ptaszkowi na oczy. Dodatkowo kolory okazały się
mało trwałe i gdzieniegdzie pojawiły się brzydkie, żółte zacieki.
- Przydałoby mi się nowe nakrycie głowy –
westchnęła Judyta. – Najpierw jednak muszę rozejrzeć się za czymś do jedzenia.
Nadzieje jemiołuszki co do pysznych białych
kuleczek na szczęście nie okazały się płonne. Jemioły nadzwyczaj obficie
obrodziły tego roku i bez kłopotu dawało się znaleźć mnóstwo smakołyków.
Większym problemem był nieprzerwanie padający deszcz.
- Mam tego dość, muszę znaleźć jakieś suche
schronienie – zaświergoliła Judyta i ruszyła w drogę.
Przelatując nad małym miasteczkiem zauważyła w
kilku oknach wielkie świecące gwiazdy. Bardzo ją zainteresowały, ostrożnie więc
przysiadła na jednym z parapetów. Przez szybę, w której odbijały się refleksy
światła, niewiele było widać, ale to co udało się jemiołuszce dostrzec,
sprawiło, że podskoczyła z radości. Na blacie przykrytym turkusowym obrusem w
złote gwiazdki stał szklany wazon, a w nim … pęk jemioły obsypany białymi
jagodami. Szczęście sprzyjało ptaszkowi. Okno było uchylone i Judyta bez
problemu wślizgnęła się do pokoju. Było tu zacisznie, ciepło i, co najważniejsze,
sucho. Pod ścianą stała duża drewniana komoda, pod którą można było sobie
urządzić przyjemną kryjówkę. Jemiołuszka postanowiła zostać tu kilka dni. Na
kolację wybrała kilka najdorodniejszych owocków, a potem zaszyła się w
najciemniejszym kącie pokoju i czując, że jej piórka nareszcie schną, a nie
mokną, z ulgą zasnęła.
Dom, w którym zatrzymała się Judyta okazał się nad
wyraz gościnny i przyjazny dla ptaszków. Każdego dnia jemiołuszka znajdowała na
stole zostawione tam niby przypadkiem suszone żurawiny, pestki dyni i
słonecznika. Gospodarze udawali, że nie słyszą odgłosów dochodzących spod komody,
zawsze też zostawiali uchylone okno, tak, że Judyta mogła wylatywać na
przechadzki, a potem wracać do swojego zacisznego kącika.
Któregoś dnia obudziło ją szuranie miotły. Ktoś
krzątał się po pokoju przesuwając sprzęty i wymiatając kurze ze wszystkich
zakamarków pomieszczenia. Gdy odgłosy sprzątania wreszcie ucichły, jemiołuszka
z zaciekawieniem wyfrunęła spod komody. Wystrój pokoju się zmienił. Pęk jemioły
został zastąpiony świerkowymi gałązkami, pośród których bieliła się szydełkowa
gwiazdka, obok zaś pojawiły się tajemnicze paczuszki owinięte w błyszczące
papiery i przewiązane pasmami czerwonej i zielonej rafii. Na jednym z
pudełeczek leżała karteczka.
- Dla Judyty – przeczytała ze zdumieniem
jemiołuszka. – Dla mnie? Ciekawe, co jest w środku. – Już chciała pociągnąć za
koniec tasiemki, gdy usłyszała zbliżające się kroki i natychmiast spłoszona
umknęła pod komodę.
- Czas położyć prezenty pod choinką i siadać do
wieczerzy – do pokoju weszła młoda kobieta, zabrała wszystkie pakuneczki i
spojrzała z uśmiechem w stronę komody. – Dla każdego, nawet najmniejszego
stworzenia, znajdzie się jakiś drobiazg.
Przez cały wieczór Judyta bała się opuścić swoją
kryjówkę. Z sąsiedniego pomieszczenia słychać było śmiechy, radosne okrzyki, wyśpiewywane
głośno kolędy i pastorałki. Jemiołuszce najbardziej przypadła do gustu ta o
pstrej kaczce i innych ptaszkach umilających czas małemu Jezusowi. Gdy wreszcie
przed północą wszyscy wyszli na Pasterkę i w domu zapanowała cisza Judyta
odważyła się w końcu wychylić spod komody. Gnana ciekawością pofrunęła do
drugiego pokoju i zachwycona przysiadła na kredensie.
W kącie stała choinka
przystrojona w gwiazdki, pierniki i małe rożki wypełnione słodyczami. Pośród kilku nierozpakowanych jeszcze paczuszek jemiołuszka dostrzegła tę z napisem „Dla
Judyty”.
Na stole, na honorowym miejscu leżała wiązka sianka, a na niej figurka
Dzieciątka. Małemu Jezusowi towarzystwa dotrzymywały dwa porcelanowe aniołki.
Obok stał talerz pełen prześlicznych pierniczków.
Jemiołuszka chwyciła w
dziobek zaadresowane do niej zawiniątko i przeniosła się z nim na stół.
- Chyba teraz mogę je otworzyć, jak myślisz
Dzieciąteczko? – ćwierknęła cichutko. W blasku migoczących lampek choinkowych
wydało jej się, że mały Jezus kiwnął przyzwalająco paluszkiem. Judyta
pociągnęła za sznureczek i z pewnym trudem odwinęła złocisty papier.
- Jaka śliczna! Jaka zgrabna! Jaka ciepła! – z
dzióbka jemiołuszki wydobywały się kolejne okrzyki zachwytu. W pudełeczku
leżała czerwona czapeczka z gwiazdkowym szlaczkiem i białym pomponem.
Judyta
natychmiast zerwała z głowy starą czapę i przystroiła się w nową. Uradowana
latała po całym pokoju przysiadając to na choince, to przy stajence, ciesząc
się pięknym prezentem.
Wreszcie wróciła na stół i skubnęła kilka okruszków
piernika.
Potem usiadła blisko małego Jezuska i zaśpiewała na całe gardło na
melodię swojej ulubionej pastorałki:
Na sianku
Jezusek.
Słucha śpiewu jemiołuszki
Zaciska małe paluszki
Z radości, z radości.
PS Ulubiona pastorałka Judyty brzmi tak:
środa, 26 grudnia 2018
Na zakończenie obchodów stulecia
Przedświąteczny niedoczas jest oczywiście tradycją, ale kończenie jednego z prezentów w Wigilię zdarzyło mi się po raz pierwszy. Na szczęście Adresat tego upominku pojawił się u mnie dopiero w Pierwsze Święto, tak więc czas pomiędzy wieczerzą wigilijną, a wyjściem na Pasterkę mogłam poświęcić na pospieszne łączenie wyszydełkowanych dzień wcześniej elementów... samolotu. Ale po kolei.
Zamówienie zostało złożone z początkiem listopada:
- Ciociu, mogłabyś zrobić na szydełku ze trzy żołnierzyki i samolot? Możesz go wyciąć z tektury i potem "obszyć" wełną.
- Pomyślimy, tylko teraz mam jeszcze inne rzeczy do dokończenia.
- Ale to dopiero na święta, jest dużo czasu.
Rzeczywiście czasu było sporo, jednak innych zajęć również. Koniec końców udało się w ostatniej chwili, rzutem na taśmę.
Trzej żołnierze są. Powstali na bazie Dyndadełka, dorobiłam im tylko czapki wojskowe. Mają nawet pospiesznie wymyślone karabiny.
Samolot jest. Zgodnie z sugestią szkielet został wycięty z grubej tektury i obszydełkowany.
Można by go jeszcze dopracować, wzbogacić w detale, ale jako się rzekło, czasu zabrakło.
Wczoraj rano prezent został pospiesznie włożony do szarego tekturowego pudełka i owinięty świątecznym papierem.
Po otwarciu wszystkich prezentów nadszedł czas na zabawę. Siostra obdarowanego wykorzystała go na zaprojektowanie szaty graficznej opakowania. Teraz zestaw prezentuje się w pełni profesjonalnie.
Generał to ten z żółtym karabinem (w szufladzie były tylko dwa srebrne spinacze - reszta kolorowe ;)
Wojsko Polskie pozdrawia :)
Wojsko Polskie pozdrawia :)
poniedziałek, 24 grudnia 2018
niedziela, 16 grudnia 2018
"Wszyscy wszystkim ślą życzenia..."
Coraz częściej mailem lub SMS-em. Gdy próbowałam wyciągnąć od dzieci w szkole, jak jeszcze można przesyłać życzenia, nie udało mi się uzyskać odpowiedzi: "Wysyłając kartki świąteczne", a na pytanie, czy ich rodzice dostają jakieś kartki, usłyszałam zgodny chór: "Nieee!" Znak czasów?
Był taki czas, że nie wysyłałam życzeń pocztą, od paru lat znowu to robię i nawet udało mi się kolejny raz samodzielnie przygotować kartki (choć już myślałam, że zrezygnuję i kupię gotowe). Minimalizm jak zwykle, choć w tym roku trochę bardziej kolorowo i wzorzyście.
Boże Narodzenie musi błyszczeć, a tak trudno to potem sfotografować...
Nad maszyną do szycia zawisła tymczasowo gwiazda, której docelowym miejscem jest okno. Jestem pewnie jedną z ostatnich osób, które odkryły ten genialny w swej prostocie sposób wykonania ozdoby z torebek śniadaniowych. Jeśli go jeszcze nie wypróbowaliście, zachęcam. Wskazówki np. tu. Zgodnie z instrukcją użyłam siedmiu torebek, ale nie zaszkodziłaby jedna lub dwie więcej.
Radosne pozdrowienia w niedzielę Gaudete :)
sobota, 15 grudnia 2018
Dyndadełko
Wyobraźcie sobie taką sytuację: jesteście uczennicą klasy 5, po szkole macie iść na basen, ale niestety zapomnieliście zabrać z domu plecaczka z kostiumem ręcznikiem i innymi niezbędnymi akcesoriami. Po lekcjach zbiegacie do szatni, na swojej kurtce widzicie wiszący plecak, identyczny, jak ten który został w domu. Co robicie? Przewieszacie oczywiście plecak na sąsiedni haczyk, bo przecież połowa klasy ma takie same. Któraś koleżanka musiała się pomylić. Wracacie pędem do domu, wpadacie do przedpokoju, a tu ... plecaka nie ma. Przecież to niemożliwe, na pewno tu był! Nie wzięliście pod uwagę jednego. Wasz kochany tata widząc plecak leżący pod lustrem przywiózł go wam do szkoły i nie chcąc przeszkadzać w lekcji zostawił w szatni, zakładając, że jeśli będzie wisiał na kurtce, nie zdołacie go przeoczyć :)
Jak zapobiec na przyszłość takim sytuacjom? Trzeba oczywiście plecak "spersonalizować". Na przykład za pomocą takiego oto dyndadełka.
Robi się je błyskawicznie, tak więc zdąża się nawet gdy o sytuacji z basenem dowiaduje się dzień przed urodzinami zabieganej nastolatki :)
Do tego jeszcze paczuszka ciasteczek korzennych oraz owsianych i dodatek do prezentu właściwego gotowy.
PS Urodziny były prawie dwa tygodnie temu, ale dopiero teraz zmobilizowałam się do wpisu. Takie są skutki przedświątecznego, permanentnego niedoczasu. Czy kiedyś uda się go pokonać?
piątek, 7 grudnia 2018
TUSAL grudniowy
Coś tam przybyło, ale ugniatać zawartości nie trzeba było. Do końca roku jeszcze trochę czasu, może uda się coś dorzucić, ale i tak jestem dumna, że słoiczek pełny.
Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami, ale z dekoracjami świątecznymi to ja czekam prawie do Wigilii. Wyjątek zrobiłam dla jemioły, której zwykle nie kupuję. Będzie mi potrzebna do sesji zdjęciowej grudniowego amigurumi.
Grudniowe, adwentowe pozdrowienia :)
niedziela, 2 grudnia 2018
środa, 28 listopada 2018
Rok z Amigurumi (11) - Żółw Zygfryd
-
Brrr, jak zimno na dworze! Dobrze, że mam gdzie się ogrzać! - Zygfryd prześlizgnął
się między nogami wchodzących do domu dzieci i z lubością przytulił się na
chwilę do ciepłego kaloryfera.
Zazwyczaj
większość czasu spędzał na świeżym powietrzu, lubił cieniste, wilgotne zakątki,
wolał chłód od upału, jednak listopadowy wicher i zacinający deszcz skutecznie
wygnały go z ogrodu. Na szczęście rodzina, na posesji której przemieszkiwał latem,
dysponowała przestronnym domem, chętnie więc przyjmowała żółwika na zimę pod
swój dach. Zygfryd starannie wytarł zabłocone łapki i pomaszerował do kuchni. Zawsze
znajdował tu coś interesującego. Nie inaczej było i tym razem.
Na
wyszorowanym do czysta stole stała ciemnoniebieska, emaliowana miska, pełna
tajemniczych ingrediencji.
-
Mąka, masło, jajka, chyba cukier – żółw rozpoznawał kolejne składniki. - A te
żółte gęste krople to chyba…, tak, to na pewno miód. – Obok miski stał słoik
pełny złocistej cieczy. -Pozostaje jeszcze zidentyfikowanie brązowego proszku.
Mmmm, co za zapach. To pewnie jest… przy-pra-wa ko-rzen-na do pier-ni-ka – Zygfryd
przesylabizował napis na kolorowej paczuszce. - Oho, chyba będzie się tu dziać
coś ciekawego – zadowolony zatarł łapki.
Z
żółwika był niezły łakomczuszek, co było widać po jego wystającym brzuszku.
Bardzo lubił słodycze i zimą często towarzyszył swoim gospodarzom podczas pieczenia
pierniczków i innych ciasteczek. Kilka razy próbował nawet coś ulepić z
aromatycznej masy, ale, jak sam twierdził, miał do tego maślane łapy. O wiele
lepiej wychodziło mu wałkowanie ciasta i wykrawanie ciastek foremkami. Właśnie rozglądał
się za swoją ulubioną, w kształcie serduszka, gdy nagle zauważył dziwny sprzęt.
Wyglądał jak zwykły wałek do ciasta, ale na jego powierzchni powycinane były
różne świąteczne motywy.
-
Do czego to może służyć? – medytował Zygfryd. – Czyżby dało się upiec ciastka z
takimi wzorkami? Mam nadzieję, że wkrótce się przekonam.
Tymczasem
ciasto zostało zagniecione i odstawione na dłuższą chwilę do lodówki, natomiast
żółwik postanowił się przespać.
Obudziło
go głośne stuknięcie. Na stole ktoś zamaszyście umieścił stolnicę. Obok leżały
już dwa wałki, jeden zwykły i drugi, ten z wzorkami, pojawiła się też blacha
wyłożona papierem i pomarańczowy pojemnik z mąką. Zaczął się ulubiony przez Zygfryda etap produkcji ciastek – wałkowanie surowej masy. Tym razem po kilkukrotnym przejechaniu zwykłym wałkiem przyszedł czas na użycie tego drugiego.
-
To chyba jakieś czary! – zawołał zdumiony żółw. Na gładkiej powierzchni pojawiły
się płatki śniegu, renifery, dzwonki, choinka. Rysunek był delikatny, ale po
umieszczeniu blachy z przełożonymi na nią surowymi ciastkami najpierw w
zamrażalniku, a potem w gorącym piecu robił się trochę bardziej wyrazisty.
-
No dobrze, ładne są takie wzorzyste wypieki, ja jednak tęsknię do tradycyjnych,
wykrawanych – Zygfryd rozejrzał się niespokojnie po kuchni i z ulgą dostrzegł
na drugim końcu stołu dobrze sobie znane metalowe kółko z nanizanymi na nie
foremkami.
-
Tam musi być moje ulubione serduszko – starannie przeszukiwał gąszcz kształtów,
aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Zdecydował się jeszcze na gwiazdkę,
księżyc i kwiatuszek. Wykrawanie
szło sprawnie i wkrótce na stolnicy pojawił się tuzin gwiazdek, potem księżyców,
wreszcie serduszek i kwiatków.
Kolejne blachy wędrowały do piekarnika, a potem,
gdy stygły, poddawane były wnikliwej kontroli jakości. Na ogół wypadała
pomyślnie, Zygfryd jednak doszedł do wniosku, że najładniej wyglądają wzory
odciśnięte na cieniutko wywałkowanym cieście.
-
Niektóre egzemplarze wymagają jeszcze dopracowania – stwierdził na koniec.
Następnego
dnia ciasteczka zostały podane na podwieczorek. Przygotowano do nich zimową herbatkę.
Żółw znowu miał powody do zdziwienia.
-
Plastry pomarańczy w filiżance? Laska cynamonu? Do tego wszystkiego herbata? I
jeszcze ciemnoczerwony malinowy syrop? – Zygfryd bez przekonania spróbował
gorącego płynu. - Dobre! Idealny dodatek do korzennych ciasteczek!
Renifer, gwiazdka, księżyc, a może jednak serduszko? – Żółwik nie wiedział na co się zdecydować. – Najlepiej wszystko po kolei. W moim brzuszku na pewno znajdzie się miejsce!
Renifer, gwiazdka, księżyc, a może jednak serduszko? – Żółwik nie wiedział na co się zdecydować. – Najlepiej wszystko po kolei. W moim brzuszku na pewno znajdzie się miejsce!
Wraz z Zygfrydem serdecznie dziękuję mojej Bratanicy za pomysł na opowiastkę i serdecznie pozdrawiam :)