poniedziałek, 4 listopada 2024

Na początek listopada

 

Ten wpis planowałam zrobić na koniec października i taki też miał nosić tytuł, ale zawirowania chorobowe w domu spowodowały opóźnienie.

Koniec października to czas cmentarnych porządków. Potrzebne są do tego odpowiednie sprzęty. Od dawna planowałam już zakupić jakąś torbę lub koszyk, by nie nosić ich w byle jakim plastikowym worku. Tegoroczne porządki w garażu wreszcie zmobilizowały mnie do poszukania czegoś odpowiedniego. Przyszedł mi też do głowy pomysł, by uszyć etui na narzędzia  i inne drobiazgi, takie, które zmieściłoby się również w plecaku, używanym, gdy na cmentarz wybiera się ktoś na rowerze. 

Ułożyłam sobie w głowie, jak ma ono wyglądać, znalazłam odpowiedni materiał (stary maglownik - ciekawe, kto wie, co to jest i do czego służyło), przycięłam, spięłam szpilkami i w tym momencie skończyły się wakacje. Zaczęta robótka przeleżała półtora miesiąca na tapczanie i dopiero wolny Dzień Nauczyciela pozwolił na jej skończenie.

Etui ma przegródki na (od lewej): pazurki, łopatkę, nóż do wyrywania chwastów, sekator, rękawice i szmatki. Jest też kieszonka na zapałki. 

Całość zwija się w rulon i zawiązuje troczkami (tasiemki również z odzysku). 

Jak na razie patent się sprawdził, a ja mam satysfakcję, że stary maglownik po babci dostał nowe życie.

Listopadowe pozdrowienia z zadumą w tle:)

6 komentarzy:

  1. Podziwiam Pani uporządkowanie, też bym tak chciała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To da się wypracować. Nie zawsze tak było i w dalszym ciągu nie zawsze tak jest, ale próbuję ;)

      Usuń
  2. Bardzo to sprytne :). Maglownika używała (mam wrażenie) moja Teściowa. Mama chyba nosiła rzeczy do magla zawinięte w prześcieradło. Ja już nie korzystam z magla :).

    A moja Teściowa mówiła, że idzie do magli :). W części Polski magiel jest rodzaju żeńskiego, co dla mnie niepojęte :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas zdecydowanie chodziło się do magla. Też już nie korzystam, ale jako dziecko i młoda dziewczyna chodziłam i sama maglowałam. To nie był magiel na gorąco, tylko na zimno. Pranie nawijało się na wałki (i do tego służył maglownik - pranie nosiło, a właściwie woziło się w dużym koszu, kiedyś wiklinowym, potem plastikowym) i wkładało pod przesuwający się tam i z powrotem ogromny blok drewna (napęd był elektryczny). Tak "zmiękczoną" bieliznę trzeba było potem jeszcze w domu wyprasować. Bardzo lubiłam to robić. Naprawdę :)

      Usuń
  3. Prawdziwy pracuś z Ciebie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę i za miłe słówko :)