W harmonogramie wczorajszego świętowania nie udało się zmieścić porannego spaceru, w związku z tym dzisiaj wstałam przed świtem, żeby przywitać dzień na Wilczych Dołach.
Wczorajsza piękna pogoda miała początkowo ustąpić deszczowi, potem tylko chmurom, a w rezultacie okazało się, że niebo się wypogodziło. Kulminacja różowości przypadła znowu po drodze, tym razem jednak wyciągnęłam telefon, by ją uwiecznić, choć na zdjęciach wyszła raczej pomarańczowa.
Dąb sukcesywnie traci liście, a te które jeszcze się trzymają są żółto-brązowe. Nie było etapu intensywnej żółci, przez który przechodził dąb rosnący za moim domem. Ciekawe, od czego to zależy.
Kwiatki trzmieliny próbowałam już kiedyś sfotografować, teraz pojawiły się owocki.
Jesiennych, kolorowych liści wszędzie pod dostatkiem.
Gdyby nie to, można by mieć wątpliwości co do pory roku. Rośliny kwitnące wiosną i latem (koniczyna, chaber) chcą zdążyć przed zimą jeszcze raz zakwitnąć.
W pudełku cynamonka upieczona przez moją bratanicą, na wczorajsze spotkanie rodzinne.
Ty przecież jesteś moim Królem, Boże. (Ps 44,5a)
Słońce malowniczo wzeszło między blokami i kościołem, do którego dziś poszłam na mszę.
Podczas liturgii pięknie przeświecało przez witraże, towarzyszyło mi także podczas drogi powrotnej, po czym stwierdziło, że na dzisiaj wystarczy i schowało się za chmury.
Pozdrowienia u progu listopada :)

















