Zeszłotygodniowy niedosyt ciasteczek został zaspokojony. Z malinówki spadły ostatnie jabłka dojrzewające tak wysoko, że nie dało się ich zerwać. Nadawały się tylko do tego, by je rozgotować i zmiksować na mus. A dalej, tak jak w zeszłą niedzielę. Trochę zmienił się skład, bo co innego było pod ręką, np. daktyle zamiast czekolady i miód zamiast cukru. Wyszło równie ciekawie.
Jak widzicie, żołędziowy aniołek zyskał towarzyszkę. Przyfrunęła do mnie zza ściany wraz ze swoim gniazdem uwitym na gałęzi ściętego drzewa.
By dodać sobie powagi, sowa zakłada okulary.
Jak przystało na mądrą sowę, zawsze ma przy sobie jakąś lekturę, oczywiście w języku sowim, napisaną sowim alfabetem.
U stóp drzewka wyrósł pięknie kwitnący krzew.
Między sową i aniołkiem nawiązała się nić porozumienia i świetnie czują się w swoim towarzystwie. Ja zaś po raz kolejny jesiennie pozdrawiam Wszystkich, ze szczególnym uwzględnieniem Twórcy oby uroczych drobiazgów :)
Śliczności.
OdpowiedzUsuńWracaliśmy w nocy do domu z wesela - baaardzo już jesiennie na drodze było...
Szłam dziś przez park - dywan liści pod nogami. Owszem, baaaardzo jesiennie :)
UsuńJa to bym się mogła z sową na okulary zamienić ;)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że nie chciałaby swoich oddać ;)
UsuńI ja się obawiałam własnie tego ;)
Usuń