poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Guziki - odsłona druga

Jeszcze jeden wpis na zakończenie wakacji. Zaczyna się szkoła, więc pewnie będzie mniej czasu i na robótki i na pisanie. Dlatego muszę jeszcze koniecznie pokazać, co uszyłam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Torba z guzikami, którą pokazywałam tu, ma już trzy siostry. Wykorzystałam zestaw w brązach i beżach oraz niebieskości z czerwonym akcentem. 
Beże i brązy dla mojej Mamy, prezent imieninowy: 


 

 Niebieskości - na razie bez konkretnego adresata:



Druga część beżów i brązów w towarzystwie zieleni i żółci - dla Bratowej, prezent urodzinowy. Kontynuuję oswajanie patchworku.



Szycie torebek mnie wciągnęło. Z egzemplarza na egzemplarz nabieram większej wprawy, udoskonalam też kolejne modele. W modelu w tonacji beż-brąz pojawiła się podszewka z dwoma kieszonkami, w modelu z błękitami dodatkowo karabinek na klucze i przegródki  na długopisy tudzież pendrive, podobnie w modelu patchworkowym. 
 
 

Bardzo pomocne były instrukcje z Deszczowego Domu, choć moje torby nie są wieeelkie.


I jeszcze na koniec cała kolekcja na zdjęciu zrobionym przez Moją Przyjaciółkę:


Pozdrawiam serdecznie, szczególnie nowe właścicielki toreb :)

PS Materiały na torby znalezione podczas porządków na strychu :) Czego to człowiek nie ma w domu...

niedziela, 30 sierpnia 2015

piątek, 28 sierpnia 2015

Jabłkowa opowieść (8)

Ananas berżenicki sierpień 2015



"Jabłkowa opowieść" zaczęła żyć własnym życiem. Dzisiejszy odcinek miał być o czymś zupełnie innym, ale publikacja poprzedniej części dała początek zupełnie niespodziewanym i bardzo miłym wydarzeniom.
Pisząc o profesorze Adamie Hrebnickim, opierałam się między innymi na wspomnieniach jego prawnuka - Pana Andrzeja Rejmana, zamieszczonych na tym blogu. W komentarzach pod jednym z wpisów nawiązała się między nami bardzo sympatyczna "rozmowa". 
Pan Andrzej przeczytał fragmenty "Jabłkowej opowieści" swojej cioci, Pani Krystynie Stankiewicz, córce Pani Heleny Stankiewiczowej. Pani Krystyna urodziła się w Berżenikach, często bywała w Raju profesora Hrebnickiego, spędziła tam lata wojenne. Miałam przyjemność porozmawiać z nią telefonicznie. 
Jakiś czas potem dostałam list od Pana Andrzeja wraz z publikacją zawierającą wspomnienia o jego Ojcu, profesorze Aleksandrze Rejmanie. I tak oto w "Jabłkowej opowieści" pojawia się kolejny pomolog. 
Aleksander Rejman pochodził z okolic Łańcuta, miał 8 braci. Wcześnie został osierocony przez ojca. Matce bardzo trudno było utrzymać tak dużą rodzinę, głód nieraz zaglądał im w oczy. Po kilku latach bracia zaczęli hodować pszczoły, uprawiać warzywa i truskawki, a wreszcie produkować drzewka (morwy, jabłonie, śliwy, czereśnie i grusze). Byli samoukami, ale bardzo chętnie sięgali po literaturę fachową, rozszerzając swoja wiedzę zdobytą dzięki praktyce.
Aleksander po zdaniu matury, namówiony przez jednego z braci rozpoczął studia w SGGW. Był bardzo pilnym studentem, otrzymał nawet stypendium państwowe, co było dużym osiągnięciem. Egzamin magisterski zdał w czerwcu 1939 roku i został asystentem w Katedrze Sadownictwa. Rozpoczął pracę w Sadzie Pomologicznym w Skierniewicach. Tu poznał profesora Adama Hrebnickiego, z którego wnuczką potem się ożenił. Przyszłość rysowała się w jasnych barwach, ale niestety nadszedł 1 września 1939...
Okres wojny profesor Rejman spędził głównie w Skierniewicach, gdzie starał się prowadzić normalną pracę naukową, obserwując podatność poszczególnych odmian jabłoni na mróz, hodując nowe odmiany. Został także członkiem AK. W sadzie odbywały się czasem w niedzielę ćwiczenia z bronią. Jedne z nich omal nie zakończyły się tragedią, gdyż w pewnym momencie, do szopy, gdzie ćwiczyli żołnierze wpadł ogrodnik wołając, że zbliżają się Niemcy. Oddajmy głos Profesorowi, który tak opisał to wydarzenie:

"Sytuacja była bardzo niebezpieczna. Uczestnicy ćwiczeń przygotowali broń z zamiarem zabicia Niemców, gdy tylko wejdą do szopy. Wyszedłem do zbliżających się żołnierzy i drżącym głosem zapytałem: Was wunschen Sie? (Czego sobie panowie życzą?). Odpowiedzieli: Wir wollen Obst kaufen (Chcemy kupić owoce). Oczywiście do szopy już nie weszli, a jabłek dostali, ile tylko mogli zabrać. Powiedziałem im też, że bardziej dojrzałe jabłka mamy w piwnicy, mogą przyjść do Osady Pałacowej i je dostaną. Po odejściu Niemców radość była ogromna, bo wszyscy wiedzieli, jakiej uniknęli tragedii."

Po wojnie Profesor od razu podjął pracę dydaktyczną, zajmował się w dalszym ciągu sadem, kontynuował prace hodowlane. Wyhodował kilka bardzo wartościowych odmian jabłoni m.in. 'Fantazja' powszechnie uznana za najsmaczniejsze polskie jabłko. Był świetnym wykładowcą. Jego studenci wspominają jego fotograficzną pamięć (bardzo rzadko korzystał z notatek podczas wykładu), talent dydaktyczny, przejawiający się w tym, że to o czym mówił było zawsze "starannie przemyślane i wykwintnie podane". Profesor Kazimierz Tomala wspomina, że z wielką przyjemnością słuchał wykładów Profesora Rejmana, podczas których prezentowane były różne odmiany jabłek i gruszek, krojone, smakowane. W ten sposób studenci wkraczali w magiczny świat owoców. Młodzi ludzie obdarzani byli wielkim kredytem zaufania, mogli zawsze zwrócić się do swojego Profesora o pomoc, nigdy się na nim nie zawiedli.
Profesor Aleksander Rejman zmarł w 2005 roku mając ponad 90 lat.

***
Malinówka sierpień 2015


Nieoczekiwane było również wydarzenie związane z malinówką, tym razem już nie takie miłe. Niestety, na początku sierpnia odłamał się jeden wielki konar. Był cały spróchniały w środku i prawdopodobnie nie wytrzymał ciężaru owoców. Mnóstwo niedojrzałych jabłek trzeba było wyrzucić. Susza spowodowała, że sporo owoców spada. Na razie nie nadają się jeszcze do przetworzenia. Mam nadzieję, że przynajmniej trochę dojrzeje i będziemy mogli cieszyć się ich smakiem.
Dzielnie natomiast trzymają się dwa rajskie jabłuszka. Oby tak dalej.

Rajska jabłoń Ola sierpień 2015


I na koniec, jak zwykle książkowa zagadka. Dzisiaj muszę wykropkować miejsce akcji i imię bohaterki, bo wszystko byłoby od razu jasne. Skąd pochodzi ten fragment?

 „[Posiadłość] słynęła z obfitości jabłek. Podczas pierwszego jesiennego sezonu, gdy E. tam nastała, zarówno w „starym”, jak i „nowym” sadzie plony były ogromne. W nowym sadzie rosły uszlachetnione gatunki; w starym jabłka nie wymieniane w katalogach, które były słodkie i bardzo aromatyczne. E. mogła jeść jabłka, jakie chciała i w dowolnych ilościach, nie obowiązywały żadne ograniczenia, poza jednym, nie wolno jej było brać jabłka do łóżka. Ciotka Elżbieta nie chciała mieć w łóżku pestek, co E. uznała za słuszne, a dla ciotki Laury nie do pomyślenia było jedzenie jabłka po ciemku, bo przecież można by zjeść robaka. E. mogła więc zaspokoić apetyt na jabłka w domu, jednakże natura ludzka jest przewrotna i zawsze wydaje się, że cudze jabłko jest lepsze od własnego, o czym sprytny wąż w Raju dobrze wiedział. E., jak większość ludzi, miała również przewrotną naturę i ciągle jej się wydawało, że najsmakowitsze jabłka ma Długi Jan. Zazwyczaj trzymał je ułożone rzędem na półce w swoim warsztacie, którego podłoga usłana była kobiercem z trocin. E. i Ilza mogły swobodnie częstować się nimi, ilekroć przychodziły do tego czarującego miejsca. Najbardziej lubiły trzy odmiany spośród jego jabłek – „pryszczate”, jakby chore na trąd, ale niezwykle smakowite, „małe czerwone jabłuszka”, niewiele większe od orzecha, ciemnoczerwone, lśniące jak satyna, które pachniały aromatycznie, oraz duże, zielone „słodkie jabłka”, najbardziej lubiane przez dzieci. E. uważała dzień za stracony, jeśli nie spałaszowała jednego z zielonych jabłek Długiego Jana. Zdawała sobie sprawę, ze w ogóle nie powinna chodzić do Długiego Jana. Prawdę mówiąc, nikt jej nigdy nie zakazywał, z tej prostej przyczyny, że jej ciotkom na myśl by nie przyszło, ze mieszkanka [posiadłości] mogłaby zapomnieć o trwającej już od dwóch pokoleń wendecie między dwoma domami: Murrayów i Sullivanów. Było to dziedzictwo, który każdy przyzwoity członek rodu Murrayów szanował przez całe życie. Kiedy jednak E. znalazła się w towarzystwie dzikuski Ilzy, wszelkie tradycje traciły sens, a smakowite jabłka Długiego Jana wabiły nieodparcie."

Myślę, że i tak zagadka okaże się łatwa. Podpowiedzi jest mnóstwo. Zapraszam do zgadywania! Jabłkowy drobiazg, czekający na osobę, która odgadnie, jaka to książka, prezentuje się następująco:
 

Zaczęłam bawić się patchworkiem. To mój debiut w tym zakresie, bardzo amatorski, robiony na wyczucie, bez żadnych instrukcji i wskazówek. W środku jabłuszko zrobione techniką koronki renesansowej - owoc warsztatów w Woli Sękowej. Macie na niego ochotę? Wpisujcie odpowiedzi w komentarzach.

Pozdrawiam serdecznie. Bardzo się cieszę z wszystkich odwiedzin i miłych słów, które tu zostawiacie. Dziękuję Wam :)

wtorek, 25 sierpnia 2015

Jesień idzie, nie ma na to rady...

 


Ta chusta powstała wiosną. Choć kolory są wybitnie jesienne i nie bardzo pasowały do majowej aury, nie mogłam się powstrzymać od kupienia włóczki, jej barwy mnie oczarowały. Robótka była tłem tej sesji zdjęciowej. Niektórzy nawet dopytywali, kiedy ją pokażę.
Kochana Apaczowo, specjalnie dla Ciebie z podziękowaniem za wszystkie miłe słowa.
 

Teraz pozostaje dorobić czapeczkę, może mitenki i nie będą mi straszne żadne jesienne chłody.

Tytuł wpisu pochodzi oczywiście z tej ślicznej piosenki:
 
Jesień idzie 

Raz staruszek, spacerując w lesie,
Ujrzał listek przywiędły i blady
I pomyślał: - Znowu idzie jesień,
Jesień idzie, nie ma na to rady!
I podreptał do chaty po dróżce,
I oznajmił, stanąwszy przed chatą,
Swojej żonie, tak samo staruszce:
- Jesień idzie, nie ma rady na to!
A staruszka zmartwiła się szczerze,
Zamachnęła rękami obiema:
- Musisz zacząć chodzić w pulowerze.
Jesień idzie, rady na to nie ma!
Może zrobić się chłodno już jutro
Lub pojutrze, a może za tydzień
Trzeba będzie wyjąć z kufra futro,
Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!
A był sierpień. Pogoda prześliczna.
Wszystko w złocie trwało i w zieleni,
Prócz staruszków nikt chyba nie myślał
O mającej nastąpić jesieni.
Ale cóż, oni żyli najdłużej.
Mieli swoje staruszkowie zasady
I wiedzieli, że prędzej czy później
Jesień przyjdzie. Nie ma na to rady.

Pozdrawiam Wszystkich, a szczególnie Moją Bratową. Ta piosenka zawsze będzie mi się kojarzyła z początkiem naszej znajomości, wieczorami spędzanymi przy gitarze i wspólnym śpiewie. Ciepły głos Joanny jest wprost stworzony do wykonywania tego utworu :)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Takie małe coś

... zostało podpatrzone tu.


Moje jest troszeczkę inne, dwustronne.


 Jest ich więcej...



I  będzie kolejne...


Będzie też kolejny jabłkowy drobiazg, ale o tym na razie sza.


Pozdrawiam Was słonecznie. Dziękuję za wszystkie miłe wizyty i słowa :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Niedzielne desery

Składniki: winogrona, kiwi, borówki amerykańskie, jogurt grecki z ciemnym cukrem, ozdoba czekoladowa, listek mięty, lody miętowe (dodane w ostatniej chwili, więc się nie załapały do zdjęcia:)

sobota, 15 sierpnia 2015

Koronkowa robota PS

W Dębowcu, po drodze do Woli Sękowej powstała taka oto parka morskich stworków:

 

Zapomniałam o nich napisać w "Koronkowej robocie", więc dołączam PS. To była taka szydełkowa rozgrzewka przed warsztatami. 

Syrenka według instrukcji stąd



Ośmiorniczka według instrukcji z głowy :)



Obecnie cieszą (mam nadzieję) oczy, ręce i wyobraźnię pewnej Młodej Damy (lat 5) i pewnego Młodego Kawalera (lat 1,5).

Pozdrowienia:)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Bleu-blanc-rouge

Jeden z wakacyjnych dni poświęciłam na porządki w księgozbiorze. Zmieniłam trochę ustawienie na półkach, postanowiłam kilka książek przekazać do biblioteki, żeby zrobić miejsce na nowe nabytki.  Przy okazji doszłam do wniosku, że dobrze byłoby zrobić porządek z zakładkami. Zazwyczaj czytam kilka książek naraz, więc większa ilość zakładek jest jak najbardziej przydatna. Są wśród nich pamiątki z wakacji, kartki z życzeniami od Przyjaciół, kartoniki z cytatami, bilety wstępu do różnych ciekawych miejsc,oryginalne prezenty otrzymywane z różnych okazji.




Wszystko to wraz kolorowymi karteczkami samoprzylepnymi do zaznaczania ważnych miejsc w książkach, ołówkami i długopisami do robienia notatek poniewierało się na półce koło łóżka obok stosiku książek do przeczytania w najbliższym czasie. Przyszło mi do głowy, że przydałoby się jakieś pudełko. Najpierw chciałam je kupić, ale potem stwierdziłam, że można je zrobić własnoręcznie. Pomysłów było kilka. Ostatecznie zwyciężyła koncepcja zainspirowana lipcowymi kolorami Art-Piaskownicy. Niebieski, biały, czerwony? Pierwsze skojarzenie to barwy francuskiej flagi (bleu-blanc-rouge). Dodatkowej inspiracji dostarczyła sierpniowa Craft-mapka i tak oto powstało pudełko na zakładki.
 
  



Pasuje do dwóch wyzwań, ale zgłaszam do tego kolorystycznego.


http://art-piaskownica.blogspot.com/2015/07/lipcowe-kolory.html


Vive la France! Vive les livres!
Pozdrowienia :)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Niedzielne desery

Składniki: nektaryny, śmietana, cukier z prawdziwą wanilią, maliny, serduszka czekoladowe, listek melisy.

sobota, 8 sierpnia 2015

Koronkowa robota

Wzór na moją pierwszą w życiu szydełkową serwetkę  pochodził z "Poradnika Domowego". Było kiedyś takie czasopismo, mające swój niepowtarzalny styl, w którym, zgodnie z  tytułem, można było znaleźć rozmaite porady, dotyczące prowadzenia domu. Do dzisiaj gotuję niektóre potrawy według świetnych przepisów z tej gazety. Niestety przemiany rynkowe zmieniły "Poradnik" w nijaką pozycję, podobną do dziesiątek innych. Przestałam go kupować, nie wiem, czy jeszcze istnieje. 
Ale nie o tym chciałam pisać. Serwetka prezentowana w dziale "W wolnej chwili" w moim wykonaniu wyszła raczej krzywo, w jednym miejscu dość widocznie się pomyliłam i nie zauważyłam tego, aż do końca robótki. Mimo to byłam bardzo dumna z mojego debiutu. Do dzisiaj leży na półce, przesłonięty pudełkami z krawieckimi "przydasiami". Wystaje tylko brzeg, który może ujść w tłoku.  
Potem pojawiły się kolejne wyroby, już trochę staranniejsze. Błędy udawało mi się wychwytywać na bieżąco i korygować. Serwetki, bieżniki, obrusiki, bożonarodzeniowe gwiazdki i aniołki - wszystko robione na szydełku. 


 
Serwetki - wybór

Do tego, jak się nim posługiwać doszłam właściwie sama, studiując wskazówki w rozmaitych czasopismach. Toteż, gdy zobaczyłam w którejś "Annie" robótki frywolitkowe, byłam pewna, że dam radę rozszyfrować, jak się je wyrabia. Zakupiłam w pasmanterii czółenko i zaczęłam próbować. Niestety okazało się, że to nie takie proste. Nijak nie mogłam zorientować się, jak wiązać frywolitkowe supełki. To było w czasach przedyoutube'owych, nie znałam osobiście nikogo, kto mógłby mi wyjaśnić arkana tej sztuki, tak więc z żalem wrzuciłam czółenko na dno szuflady, mając jednak nadzieję, że może kiedyś...
Nadzieja wzrosła, gdy rozpoczęła się moja przygoda z blogami robótkowymi. Postanowiłam, że tegoroczne wakacje będą przebiegały pod znakiem frywolitki. Najpierw chciałam oprzeć się na poradach internetowych, ale potem stwierdziłam, że nic nie zastąpi kontaktu z żywym człowiekiem. Pomyślałam o jakichś warsztatach i tak właśnie trafiłam do Woli Sękowej.



O Uniwersytecie Ludowym czytałam u Agnieszki, na blogu Plachaart i tak mnie to zachęciło, że postanowiłam się tam wybrać. Nie odstraszyła mnie nawet odległość (jechać 300 km, żeby spędzić na miejscu tylko weekend?). Wyjechałam parę dni wcześniej, zahaczyłam o kilka ciekawych podkarpackich miejscowości, odpoczęłam, wyciszyłam się, pobyłam sama ze sobą i z Panem Bogiem - okazało się to strzałem w dziesiątkę.

Dębowiec - sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej
Biecz - drzewo w szydełkowanym wdzianku? - Czemu nie!

Dukla - klasztor oo. Bernardynów

Pustelnia św. Jana z Dukli
Komańcza - po tych ścieżkach spacerował internowany kardynał Stefan Wyszyński
Wola Sękowa jest uroczą, zadbaną wsią, ludzie są przesympatyczni, a podczas zajęć na Uniwersytecie Ludowym powstają prawdziwe cuda.

Czas płynie tu inaczej odmierzany takim oto zegarem
Mieszkańcy mają czas powędkować...
Mieszkańcy?
Tacy "mieszkańcy" wędkują okrągły rok, 24 godziny na dobę :)
W upalny weekend w połowie lipca odbywały się równolegle warsztaty tkackie, wikliniarskie i koronkarskie.
Stało się! Dzięki pani Marii Suwale, mistrzyni haftu i koronki, koronka frywolitkowa przestała być dla mnie czarną magią. Pierwsza serwetka treningowa nie nadaje się do pokazania. Nie zaciągałam równo węzełków, myliła mi się ilość pikotków, zapominałam o przyłączaniu kolejnych kółeczek, ale zapewnienia Pani Marysi, że "nic się nie dzieje" dodawały mi otuchy.
Trochę poćwiczyłam i już w domu powstała taka oto jabłuszkowa zakładka, którą wysyłam do Dużego Brązowego Domu. Mama Kasia odgadła zagadkę z siódmego odcinka Jabłkowej opowieści - serdecznie gratuluję! :)

 

Oprócz frywolitki nauczyłyśmy się (przy okazji pozdrawiam serdecznie moje współwarsztatowiczki: Dorotę i Zosię - Dziewczyny, dzięki za wspólnie spędzone, miłe chwile) również podstaw koronki teneryfowej,...


...renesansowej,...


...oraz robienia sznureczka na laleczce dziewiarskiej. Pani Mario, bardzo, bardzo dziękuję za wszystko!!! 

Z pewnością jeszcze nie raz będę wracać myślami do Woli Sękowej, a kto wie, może w przyszłym roku zawitam tam ponownie, by zgłębiać tajniki kolejnej gałęzi rzemiosła artystycznego. Pozdrawiam Dyrekcję i Wykładowców ULRA :) 

Życzę Wszystkim pięknego ciągu dalszego lata :)