Hardanger i krzyżyki. Delikatna ażurowa kratka urozmaicona malusieńkimi figlaskami, gwiazda z błękitnym środkiem i róże w niezwykłych barwach. Redaktorzy sierpniowej Anny z 2004 roku umieścili te motywy na niewielkiej serwetce, ozdobnej taśmie i obrusiku.
Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, dech mi zaparło z zachwytu. Wiedziałam, że prędzej czy później taki zrobię. Jest raczej później niż prędzej, obrusik jest mniejszy niż w oryginale i jest go dopiero połowa.
Sierpniowy projekt zaczęłam od serwetki. Chciałam wypróbować kolorystykę dobranej samodzielnie muliny, a także poćwiczyć hardangerowe pikotki.
Naiwnie myślałam, że najpierw szybciutko wyhaftuję serwetkę, a potem spokojnie zajmę się obrusikiem. Są przecież wakacje, czasu mam sporo, dam radę. Szybko okazało się, że wzór jest bardzo czasochłonny i potrzeba sporo godzin, by błękitne róże zyskały właściwą oprawę. Serwetkę udało mi się skończyć, natomiast nad obrusikiem muszę spędzić jeszcze niejedną godzinę. Brakuje jednego różanego motywu,...
... dwóch gwiazd...
... i ażurowych wzorów wzdłuż dwóch boków.
Na razie, do zdjęcia, niewykończoną część ukryłam sprytnie za szafką i na pierwszy rzut oka wszystko nieźle się prezentuje.
Ostatecznie zdecydowałam się na oryginalne kolory muliny Anchor, ale nie wiem, czy wyszło to obrusikowi na dobre, czy nie.
Tym razem literackie reminiscencje, które pojawiają się w tytułach i w tle archiwalnych projektów skłoniły mnie do sięgnięcia po uwielbianą w dzieciństwie "Godzinę pąsowej róży". Nie zliczę, ile razy ją czytałam, zawsze z dużą przyjemnością. Niestety tym razem okazało się, że książka nie wytrzymała próby czasu. Główna bohaterka mnie irytowała, niektóre sytuacje wydawały mi się naciągane, zagubił się gdzieś urok i czar XIX w. Szkoda...
Na pocieszenie w ogrodzie kwitną pąsowe róże i jedna, w pełni rozkwitu, wzięła udział w sesji fotograficznej.
Z lekka nostalgiczne pozdrowienia u kresu lata :)
Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, dech mi zaparło z zachwytu. Wiedziałam, że prędzej czy później taki zrobię. Jest raczej później niż prędzej, obrusik jest mniejszy niż w oryginale i jest go dopiero połowa.
Sierpniowy projekt zaczęłam od serwetki. Chciałam wypróbować kolorystykę dobranej samodzielnie muliny, a także poćwiczyć hardangerowe pikotki.
Naiwnie myślałam, że najpierw szybciutko wyhaftuję serwetkę, a potem spokojnie zajmę się obrusikiem. Są przecież wakacje, czasu mam sporo, dam radę. Szybko okazało się, że wzór jest bardzo czasochłonny i potrzeba sporo godzin, by błękitne róże zyskały właściwą oprawę. Serwetkę udało mi się skończyć, natomiast nad obrusikiem muszę spędzić jeszcze niejedną godzinę. Brakuje jednego różanego motywu,...
... dwóch gwiazd...
... i ażurowych wzorów wzdłuż dwóch boków.
Na razie, do zdjęcia, niewykończoną część ukryłam sprytnie za szafką i na pierwszy rzut oka wszystko nieźle się prezentuje.
Ostatecznie zdecydowałam się na oryginalne kolory muliny Anchor, ale nie wiem, czy wyszło to obrusikowi na dobre, czy nie.
Tym razem literackie reminiscencje, które pojawiają się w tytułach i w tle archiwalnych projektów skłoniły mnie do sięgnięcia po uwielbianą w dzieciństwie "Godzinę pąsowej róży". Nie zliczę, ile razy ją czytałam, zawsze z dużą przyjemnością. Niestety tym razem okazało się, że książka nie wytrzymała próby czasu. Główna bohaterka mnie irytowała, niektóre sytuacje wydawały mi się naciągane, zagubił się gdzieś urok i czar XIX w. Szkoda...
Na pocieszenie w ogrodzie kwitną pąsowe róże i jedna, w pełni rozkwitu, wzięła udział w sesji fotograficznej.
Z lekka nostalgiczne pozdrowienia u kresu lata :)
Ależ to jest prześliczne! Chylę czoła. Mistrzyni!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ale to przede wszystkim zasługa wzoru, moim zdaniem jest doskonały :)
OdpowiedzUsuńWow niesamowite prace, podziwiam :)
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję :)
UsuńPIękne!
OdpowiedzUsuńWspaniale sobie poczynasz, Olu, z tym hardangerem :-) Oj, jak ja dawno się nim nie zajmowałam... przypomniałaś mi o mojej porzuconej serwecie :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Komplement z Twoich ust to zaszczyt. Jestem ciekawa tej porzuconej serwety...
Usuń