Po całym tygodniu codziennych deszczów i szarości zastanawiałam się po pierwsze, o której należy wyjść z domu, żeby nie było zbyt ciemno, a po drugie, czy bardzo zmoknę w sobotni poranek. Okazało się, że wpół do siódmej to całkiem dobra pora (wschód słońca 7.01), a deszcz postanowił mnie oszczędzić. Owszem, było wilgotno, a drobniutkie kropelki osadzały się na okularach, ale peleryny nie musiałam wyciągać.
Po drodze podziwiałam ołowiane niebo, które aparat trochę podkolorował.
Na faceliowym polu, oprócz rzeczonej facelii wyrósł jeszcze tu i ówdzie rzepak i pojedyncze słoneczniki.
Dąb dziś najpierw z innej perspektywy.
Widać, że zaczyna zrzucać liście.
Na szarym asfalcie wyglądają trochę jak na moim kocyczku (zdjęcie zainscenizowane).
I jeszcze tradycyjne ujęcie.
Potem próbowałam sfotografować powoli przekwitające rozchodniki karpackie, ale słabo mi to szło.
Ławki na dnie zbiornika były kompletnie mokre, więc podążyłam w stronę wiaty, wypatrując po drodze innych obiektów do zdjęć. Niewiele znalazłam, za to na miejscu natknęłam się na takie okazy.
Oczywiście niejadalne, ale dekoracyjnie wyglądają.
Przekąsiłam trochę pieczywa zagryzając daktylami, przeczytałam psalm 41 oraz rozważanie do niego i zaczęłam się zbierać do domu.
(...) i pozwolisz mi stać przed Tobą na wieki. (Ps 41,13b)
Już miałam opuszczać Wilcze Doły, gdy dostrzegłam jeszcze żywo pomarańczową pozłotkę i zmoknięte dzwonki.
Jesienne pozdrowienia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę i za miłe słówko :)