Rano, gdy wychodziłam z domu, szare chmury na niebie wyglądały wręcz złowrogo, ale na szczęście nie padał z nich zapowiadany deszcz.
Szłam na Wilcze Doły i "czekałam na wiatr, co rozgoni ciemne, skłębione zasłony". Doczekałam się. Najpierw pojawiły się różowawe smugi.
Potem coraz śmielsze żółto-pomarańczowe pasma.
I coraz więcej błękitu w tle.
Wreszcie słońce na dobre przebiło się przez zasłonę i stanęłam z nim prawie "twarzą w twarz".
Przebiło się i przepięknie oświetliło wiatę, pola na horyzoncie i wilka w dole.
Dębowe liście coraz bardziej żółkną i spadają.
Z psalmami, gruzińskim chlebkiem i malinówką rozłożyłam się na stoliczku, przy którym cztery miesiące temu piknikowałyśmy na powitanie lata (jesieni nie udało się przywitać w szerszym gronie, ale planujemy świętować jej półmetek).
Zaufaj Bogu! jeszcze Mu będę dziękował,
bo jest Zbawicielem i Panem moim.
(Ps 42,6/12cd)
Wypatrzona przy ścieżce kocimiętka tak tańczyła na wietrze, że nie dało się jej sfotografować w zbliżeniu.
Trochę lepiej udały się zdjęcia czerwonych liści żurawki, które od spodu okazały się różowe.
Wiatr, który rozgonił chmury okazał się dość przenikliwy i mnie również wygonił z Wilczych Dołów nie pozwalając na spokojne przeczytanie rozważań psalmu 42. Słońce ponownie schowało się za chmury, z których tym razem jednak popadało.
Październikowe pozdrowienia :)
Piękny spektakl na niebie.
OdpowiedzUsuńByło na co patrzyć i co podziwiać 🤩
Usuń