niedziela, 20 grudnia 2015

Pierniki - odsłona druga

W moim domu na Boże Narodzenie obowiązkowo piekło się pierniki. Główną ich twórczynią była Babcia i to jej ręką, na kawałku pergaminu, ołówkiem, została spisana rodzinna receptura. Po latach Mama poprawiła pismo Babci długopisem, gdyż na z lekka przetłuszczonym papierze litery stawały się nieczytelne. Z tego czasu prawdopodobnie pochodzi mały rysuneczek kieliszka w prawym górnym rogu. Mam jakieś niejasne wspomnienie, że Mama rozmawia z kimś przez telefon, podaje mu przepis na pierniki, a w trakcie rozmowy bezwiednie rysuje. 



Jak widać przepis był intensywnie używany i teraz jest właściwie pieczołowicie przechowywanym zabytkiem. Treść została przepisana  do specjalnego zeszytu, a także zdigitalizowana.

Odkąd pamiętam pieczenie pierników mnie fascynowało. Najbardziej podobało mi się wałkowanie i wykrawanie foremkami. Jako mała dziewczynka przychodziłam do kuchni ze swoim zabawkowym, plastikowym wałkiem do ciasta i foremkami (w tym roku połamała się przedostatnia z tego dziecięcego zestawu). Gdy byłam trochę starsza pomagałam zarabiać ciasto, a potem cały proces, od zakupienia potrzebnych składników po pieczenie i dekorowanie stał się moją wyłączną domeną. Pamiętam, jak tłumaczyłam koleżance z liceum, jaki to wspaniały rytuał: sięganie po babciny przepis, rozpuszczanie masła, miodu i cukru, dodawanie upojnie pachnących przypraw, wreszcie wyrabianie ciasta i odstawianie go na kilka dni (powierzchnię należy uklepać, zrobić na niej krzyżyk, posypać mąką, a miskę przykryć lnianą ściereczką).
Następny etap to pieczenie. Na stolnicy należy równo wywałkować ciasto, co nie zawsze jest łatwe. Najlepszy jest do tego wałek pochodzący jeszcze z wyprawy Babci. 


Ma już blisko osiemdziesiąt lat, w jednym miejscu jest pęknięty, jednak wszystkie nowsze mogą się przy nim schować (wiem, co mówię, bo kupiłam kiedyś nowy wałek, dłuższy, wydawałoby się, wygodniejszy, ale leży głęboko w szufladzie, używam go najwyżej do przenoszenia wywałkowanego ciasta na blachę). 
Piekę zawsze jeden placek przekładany marmoladą, który jeszcze ciepły kroję na małe kostki, a po wystudzeniu oblewam czekoladą i dekoruję.


Z reszty powstają drobne pierniczki, w tym obowiązkowo choinka. Pomysł podpatrzyłam lata temu w "Poradniku Domowym". Choinka stoi do 2 lutego, następnie wkłada się ją do pojemnika na pieczywo, dzięki czemu staje się cudownie miękka i zjada z apetytem tym większym, że po innych piernikach dawno już pozostało tylko wspomnienie. 

Choinka A. D. 2015

Odkąd dzieci mojego Brata trochę podrosły, organizujemy rodzinno-przyjacielskie malowanie pierników. Nasz duży stół zmienia się w warsztat pracy i wszyscy na wyścigi realizują swoje koncepcje artystyczne.


Tegoroczny plon przedstawia się następująco:


A tu kilka zbliżeń:

Pierniki piętrowe - wynalazek Mojej Bratanicy


U góry samochody autorstwa Mojego Bratanka
Nie może także zabraknąć pierniczków na choinkę. W tym roku same gwiazdki.


Pozdrawiam piernikowo :)

2 komentarze:

  1. Ach!
    Toz to cala manufaktura piernikowa:)
    Mam taki zezyt, po tesciowej, gdzie tez juz poprawialam dlugopisem, zamazane przepisy, bo tesciowa dobra kucharka byla:) I sie zeszytu uzywa;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie zeszyty są bezcenne. Mój osobisty się tworzy, ale jest to działanie zdecydowanie długofalowe :) Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wizytę i za miłe słówko :)