Prognozy na dzisiejszy poranek nie były najciekawsze. Miało padać, spakowałam więc do plecaka pelerynę. Gdy rano zerknęłam do aplikacji pogodowej, ucieszyłam się, bo opady przesunęły się na godzinę ósmą, a wtedy zwykle już jestem w domu. Niestety tym razem komórka się pomyliła. Padać zaczęło w momencie, gdy dotarłam na Wilcze Doły i sfotografowałam dąb. Na tle ołowianego nieba wyglądał niemal złowieszczo.
Udało się jeszcze uwiecznić czerwone owoce głogu i w tym momencie lunęło i to dość konkretnie.
Zamiast wyciągać pelerynę, pobiegłam pod wiatę, ale i tak spodnie i kurtkę miałam mokrą.
Peleryna z jeszcze nie oderwaną metką, zakupiona wiosną, została uroczyście zainaugurowana.
Ułożyłam jak zwykle zabrany prowiant do zdjęcia, ale deszcz tak zacinał, że kocyczek przemókł i nie było na czym usiąść. Podjadałam więc serek pleśniowy i figi na stojąco, zagryzając bajglem (wyszła figa z makiem;) oraz dwoma innymi rodzajami bułeczek i podczytując psalm 36. Rozważanie Jana Pawła II przeczytałam dopiero w domu.
U Ciebie bowiem jest źródło wszelkiego życia i dzięki Twojej światłości dostrzegamy światło. (Ps 36,10)
Deszcz powoli się uspokajał, ale wiatr nie odpuszczał i zdjęcia roślinek, szczególnie w zbliżeniu wychodziły bardzo marnie. Udało się uchwycić mokry głóg.
Kwiatostan włośnicy w trybie makro też wyszedł dość przyzwoicie, czego nie można powiedzieć o zdjęciu całej rośliny.
Natomiast na kwitnącym krzaczku trzmieliny wypróbowałam opcję zdjęcia w ruchu.
Na niebie zaczęły pojawiać się przebłyski światła i do domu wracałam już "suchą nogą".
Wrzesień zaczął się dość listopadowo, ale miejmy nadzieję, że słoneczne soboty jeszcze przed nami.
Wrześniowe pozdrowienia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wizytę i za miłe słówko :)