Tworzy komplet z knotownikiem i został zakupiony przez Mojego Tatę w Zakopanem w małym sklepiku pełnym pięknych przedmiotów. Dziadek do orzechów. (Brawo dla Joanny i Apaczowej za odgadnięcie :).
Mamy w domu kilka takich sprzętów, ale ten lubię najbardziej. Sięgam po niego z przyjemnością, by rozłupać orzechy zebrane w ogrodzie. Nie jest to prosta sprawa, bo są one niewielkie, dość twarde i mają mnóstwo zakamarków w skorupce, z których ciężko wydobyć pyszne jąderko.
Orzech włoski pojawił się w naszym ogrodzie zupełnie przypadkowo. Pewnej wiosny Tata zauważył w kompostniku malutką roślinkę wyrastającą ze skorupki orzecha. Bez większego przekonania wsadził sadzonkę do ziemi niedaleko garażu i ze zdumieniem zaczęliśmy obserwować, jak maleństwo prędko rośnie i szybko zmienia się w początkowo małe, a potem coraz większe drzewko. Wystarczyło kilku lat, by znacznie przerosło garaż i zaczęło owocować. Trudność związana z łupaniem orzechów, a także wielka ilość liści, które trzeba grabić i palić jesienią sprawiła, że myśleliśmy kilka razy o pozbyciu się samosiejki. Na szczęście moja Mama jest wielką miłośniczką drzew i wyznawczynią zupełnie słusznej teorii o zbawiennym ich wpływie na zawartość tlenu w powietrzu, dlatego kategorycznie sprzeciwiała się tym pomysłom. Teraz jestem jej za to wdzięczna. Małe, bo małe, trudne do wyłuskania, ale własne i pyszne.
Orzech włoski pojawił się w naszym ogrodzie zupełnie przypadkowo. Pewnej wiosny Tata zauważył w kompostniku malutką roślinkę wyrastającą ze skorupki orzecha. Bez większego przekonania wsadził sadzonkę do ziemi niedaleko garażu i ze zdumieniem zaczęliśmy obserwować, jak maleństwo prędko rośnie i szybko zmienia się w początkowo małe, a potem coraz większe drzewko. Wystarczyło kilku lat, by znacznie przerosło garaż i zaczęło owocować. Trudność związana z łupaniem orzechów, a także wielka ilość liści, które trzeba grabić i palić jesienią sprawiła, że myśleliśmy kilka razy o pozbyciu się samosiejki. Na szczęście moja Mama jest wielką miłośniczką drzew i wyznawczynią zupełnie słusznej teorii o zbawiennym ich wpływie na zawartość tlenu w powietrzu, dlatego kategorycznie sprzeciwiała się tym pomysłom. Teraz jestem jej za to wdzięczna. Małe, bo małe, trudne do wyłuskania, ale własne i pyszne.
Jednym z moich ulubionych przepisów, w którym wykorzystywane są orzechy, jest przepis na "Eko-szarlotkę znad Rozlewiska". Zamieszczony mimochodem przez Małgorzatę Kalicińską w pierwszej części "rozlewiskowej" sagi, od razu przyciągnął moją uwagę, został wypróbowany i umieszczony w specjalnym zeszycie na ulubione receptury kulinarne. Może chcecie spróbować?
EKO-SZARLOTKA ZNAD ROZLEWISKA
Składniki:
- filiżanka płatków owsianych
- trochę ciepłej wody
- 1/2 kostki masła
- orzechy włoskie
- rodzynki i/lub żurawina suszona i/lub śliwki suszone
- 6-8 jabłek
- cynamon
- płatki migdałowe
- 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady
Przygotowanie:
Płatki owsiane zalać wodą, tak by
ledwie zakryła ich powierzchnię. Masło stopić, lekko przestudzić, wymieszać z
płatkami, dodać posiekane orzechy, rodzynki, żurawinę, śliwki suszone,
przełożyć do wysmarowanej masłem formy (tortownica, forma na tartę, kwadratowa
blaszka). Jabłka zetrzeć wraz ze skórką na tarce o dużych oczkach, wyłożyć na
przygotowaną masę. Posypać cynamonem i płatkami migdałowymi. Piec ok. 60-80
min. w temperaturze 160oC. 10 min. przed końcem pieczenia posypać
potartą gorzką czekoladą.
Zupełnie przypadkowo (a może właśnie nie) orzechy w tym przepisie łączą się z jabłkami. Połączenie idealne.
Podana na pięknej porcelanie Rosenthala, z kubkiem cappuccino lub filiżanką dobrej herbaty eko-szarlotka z malinówek jest przebojem jesieni. Do tego w tle muzyka Czajkowskiego, a obok talerzyka książka ETA Hoffmanna. Spróbujcie!
Już za miesiąc kolejna część Historii przedmiotu. Kto pokusi się o odgadnięcie, o czym będzie traktowała?
Serdeczne, orzechowe pozdrowienia :)