-
„Konik, z włóczki koń na biegunach” – nucił z upodobaniem Ziemowit
przemierzając łąkę zasłaną jesiennymi liśćmi we wszystkich odcieniach brązu i
żółci.
Miarowe kołysanie się w tył i w przód było trochę monotonne, ale
źrebakowi wcale to nie przeszkadzało. Cieszył się ostatnimi promieniami
październikowego słońca i podziwiał świat mieniący się soczystymi barwami
jesieni. Podobały mu się nowiutkie, zielono-czarne bieguny oraz dopasowane do
nich kolorystycznie siodło i uzda. Jednego brakowało mu do szczęścia –
sympatycznego właściciela, który by się nim bawił i opiekował.
Oprócz
jesiennych liści wśród żółkniejącej powoli trawy sterczały tu i ówdzie białe
kule dmuchawców. Ziemowit zatrzymał się przy jednej z nich i czekał aż mocny
poryw wiatru, który od czasu do czasu szarpał jego grzywą i ogonem, zdmuchnie
delikatne nasionka. Jednak psotny wicher nagle przycichł i nie miał zamiaru
pokazać swoich możliwości w zakresie rozsiewania mniszków lekarskich.
-
„Zwykła zabawka, mała huśtawka…” – źrebak przypominał sobie dalsze słowa
piosenki, kołysząc się zapamiętale. Nagle umilkł i gwałtownie się zatrzymał.
-
Huśtawka? Ależ tak, w pobliżu jest plac zabaw, tam na pewno znajdę jakieś miłe
dziecko, które zabierze mnie do domu.
Słońce
powoli chowało się za drzewami, robiło się coraz chłodniej, słychać było
nawoływania mam, próbujących przekonać swoje pociechy do powrotu do domu.
-
Jeszcze chwilkę, mamusiu – chłopiec w zielonej czapce i granatowej kurtce nie
mógł rozstać się z karuzelą. Nagle stanął jak wryty.
-
Mamo, popatrz, jakiś źrebak buja się na huśtawce.
-
Jaki źrebak? Co ty opowiadasz, Jasiu?
-
Mały, biały, z zielonym siodłem. Właśnie przeskoczył na pomarańczowego kogutka,
a teraz na kolorowy motocykl. O, chce się też pohuśtać na tej długiej, czerwonej
huśtawce.
-
Jasiu, nie mam ochoty na żarty, musimy wracać do domu. Babcia i tata na nas
czekają – stojąca przy wejściu na plac zabaw młoda kobieta w kolorowym płaszczu
była lekko zniecierpliwiona.
-
Jeszcze chwilę, mamusiu. Ten konik chyba chciałby zjechać ze zjeżdżalni. Pomogę
mu wdrapać się na górę.
Rzeczywiście,
Ziemowit miał ochotę na zjazd, jednak schodki prowadzące na zjeżdżalnię
wydawały się nie do pokonania. Nagle poczuł, że chwyta go dziecięca rączka i stopień
po stopniu prowadzi w górę. Gdy dotarł na sam szczyt i spojrzał w dół, poczuł
się jak skoczek narciarski na rozbiegu skoczni.
„Chyba
nie dam rady” – pomyślał i zamknął oczy. Gdy je otworzył był już na dole, a sprawca
tego wszystkiego, mały Jaś klaskał w dłonie i krzyczał: „Brawo! Brawo!”
-
Koniku, a może masz ochotę na zabawę w parku linowym? – Jaś wpadł na nowy
pomysł.
Ziemowit
nie zdążył odpowiedzieć, a już został postawiony na jednym końcu niebieskiej sieci
uplecionej z grubych sznurków.
-
I ja mam dostać się na drogą stronę? To chyba niemożli… - nim zdołał
zaprotestować był już u celu.
-
To teraz jeszcze spacerek serpentynami, a potem przeprawa przez wiszącą kładkę -
chłopiec był niestrudzony w wymyślaniu kolejnych atrakcji dla małego źrebaka.
-
Jasiu, naprawdę musimy już iść. Zostaw tego konika. Pewnie jakieś dziecko
zabrało go na plac zabaw i o nim zapomniało. Na pewno wróci po swoją zabawkę.
-
Sam się tu przykołysałem – zaprotestował Ziemowit – i chętnie potowarzyszę
Jasiowi do domu. Na pewno wymyśli dla mnie jeszcze niejedną ciekawą zabawę.
-
Albo wiesz co, weźmiemy tego źrebaczka - kobieta zmieniła zdanie. - Robi się
ciemno, dziś już pewnie nikt po niego nie przyjdzie. Jutro wywiesimy ogłoszenie
o zgubie i jeśli właściciel się zgłosi, oddamy mu ją.
-
A jeśli nie?- To chyba zamieszka z nami.
- Wspaniale! – zarżał uradowany Ziemowit, wiedząc, że nikt nie odpowie na ogłoszenie . – U Jasia na pewno mi się spodoba.
Jesienne pozdrowienia od Ziemowita :)