W latach 50-tych XX w. miasto, w którym mieszkam od strony południowo-zachodniej kończyło się tzw. "ptasią" dzielnicą willową. Wszystkie nazwy ulic pochodziły tu od nazw ptaków. Jaskółcza, Skowrończa, Drozdów, Ziębia, a przy nich przedwojenne wille otoczone dużymi ogrodami.
|
źródło zdjęcia: https://fotopolska.eu/Gliwice/u11810,ul_Jaskolcza.html?f=321166-foto
|
|
źródło zdjęcia: https://fotopolska.eu/Gliwice/b4771,Jaskolcza_30.html?f=13596-foto |
Dalej były już tylko pola, łąki i lasek, przez który przepływał potok Wójtowianka. Teren ten nazywano Wilczymi Dołami. Moja mama, jako uczennica Liceum Pedagogicznego, chodziła tam z profesorem rysunku, by uczyć się szkicować z natury. Moja wychowawczyni z liceum z kolei parę lat później, również jako licealistka, łapała na podmokłych łąkach żaby do doświadczeń na lekcje biologii. W latach 60-tych zaczęło powstawać tam nowoczesne, typowo socjalistyczne osiedle z wielkiej płyty, które nazwano Sikornik. Ulicom konsekwentnie nadawano ptasie nazwy: Czapli, Kokoszki, Pliszki, Derkacza, Mewy, Bekasa...
|
źródło zdjęcia: https://dziennikzachodni.pl/gliwice-w-latach-70-sikornik-sprzed-lat-spacer-po-rynku-zobacz-archiwalne-zdjecia/ga/1024949/zd/2495561 |
Z dzieciństwa pamiętam spacery główną alejką Sikornika, a z okresu nastoletniego kilka wycieczek rowerowych na Wilcze Doły. Jako nauczycielka organizowałam dla uczniów piesze wypraw na te tereny. Lasek nad Wójtowianką awansował na Las Stumilowy, w którym szukaliśmy pułapek na słonie i dołków z piaskiem dla Maleństwa. Parę lat temu Stumilowy Las zaczęto wycinać, gdyż miała tamtędy przechodzić zachodnia obwodnica Gliwic. Tymczasem Sikornik się rozrastał, na okolicznych polach powstawały nowe ulice, a przy nich nowoczesne domy jedno- i wielorodzinne.
|
źródło zdjęcia: https://fotopolska.eu/Gliwice/b420558,Biegusa_74.html?f=2194613-foto |
Zaczęto myśleć o zagospodarowaniu Wilczych Dołów w sposób, który zapobiegałby powodziom, na wypadek gdyby Wójtowianka niebezpiecznie wezbrała (były takie sytuacje). Nie obyło się bez protestów, gdyż obszar ten był ostoją wielu gatunków ptaków i zwierząt. Ostatecznie jakieś dwa lata temu większość drzew została wycięta, a na ogrodzonym terenie zaczęły się intensywne prace ziemne. Obserwowałam je z daleka podczas spacerów z kijkami nordic walking. Na początku tego roku prace zakończono i pod koniec lutego, w piękną, słoneczną, przedwiosenną niedzielę pierwszy raz można było przespacerować się nowo powstałymi alejkami. Wtedy to do głowy przyszedł mi pomysł, by w czasie wakacji raz w tygodniu odbyć poranny spacer i zjeść śniadanie w plenerze, czytając jakąś książkę. Wtedy też powstała pierwsza część tego wpisu.
W miniony poniedziałek, kiedy to nie musiałam jeszcze iść do szkoły (tak nie pomyliłam się, "jeszcze" nie "już" - do 12 lipca mamy dyżury i przynajmniej na kilka godzin dziennie muszę wpaść do pracy), wstałam raniutko, szybko przygotowałam śniadanie inspirując się jednym z lunchboxów z książki Malwiny Bareły, spakowałam je do pudełka i z kijkami ruszyłam w drogę.
Słońce chowało się na chmurami, było dość chłodno, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Około ósmej byłam na miejscu i spędziłam miłą godzinkę kończąc "Effi Briest", podjadając twarożek z pomidorami i popijając kawę ze specjalnie kupionego na tę okazję zgrabnego kubka termicznego.
Wracałam już w słońcu ciesząc się, że pierwsze śniadanie w plenerze zaliczone. W przyszłym tygodniu poniedziałek mam zajęty, ale mam nadzieję, że znajdę przynajmniej jeden wolny poranek na kolejny spacer.
Wakacyjne pozdrowienia :)