wtorek, 27 marca 2018

Rok z amigurumi (3) - Baranek Bazyli

- Ciągle tylko siano i siano - Bazyli z niechęcią skubnął kilka żółtawych łodyżek. - Mam już dość! Marzę o świeżej, soczystej trawie. Gdyby tak słonko wreszcie mocniej przygrzało, spadło trochę wiosennego deszczu, łąka zazieleniłaby się w mig - rozmarzył się baranek.


Niestety tegoroczna wiosna była niezwykle kapryśna. Niebo niemal cały czas było zasnute chmurami, z których od czasu do czasu prószył drobny śnieg. Nocami temperatura spadała sporo poniżej zera, a w dzień, nawet gdy pojawiało się słońce, wiał lodowaty wiatr. Nic dziwnego, że roślinki wolały pozostawać w zimowym uśpieniu. Tylko odważne przebiśniegi i śnieżyczki wychyliły się z ziemi i dzielnie walczyły z mrozem.
 
 
Wreszcie pewnego dnia słoneczko przygrzało nieco mocniej i Bazyli stwierdził, że nie będzie dłużej czekał. Prędzej czy później musi znaleźć jakąś świeżą roślinkę nadającą się do zjedzenia. Okazało się, że nie jest to łatwe. Łączka, gdzie zwykle się posilał, w dalszym ciągu była bardziej szara niż zielona i nie wyglądała zachęcająco. Baranek ruszył dalej. Nie przejmował się zimnymi podmuchami wiatru, gruby wełniany kożuszek dobrze chronił przed chłodem. Niestety na gałęziach rosnących w pobliżu krzewów darmo było szukać zielonych pączków, ziemia zasłana była zeszłorocznymi liśćmi, przez warstwę których ciężko było przebić się nawet wiosennym kwiatkom.
 Ale, co to? Pomiędzy sztachetami drewnianego płotu otaczającego mały ogródek widać ciemnozieloną łodyżkę i fragment białego kwiatka. Bazyli z miejsca postanowił sprawdzić, czy wzrok go nie myli. Tak, to niewątpliwie przebiśnieg. A może by tak skubnąć kawałeczek zielonego listka? Kwiatuszek chyba się nie pogniewa? Ale z drugiej strony, rośnie samotnie, samotnie musi walczyć z mrozem, nie będzie raczej zachwycony, że ktoś go podgryza.
 
 
Zaraz, zaraz w tym ogrodzie jest więcej interesujących rzeczy. Baranek trącił rogami drewnianą furtkę, która, o dziwo, otwarła się na oścież. "Potraktuję to, jak zaproszenie" - pomyślał Bazyli i śmiało wkroczył między równe rabatki.
 

O proszę, osłonięta krzewem bukszpanu, blisko ściany domu rosła całą kępka uroczych śnieżyczek. Jest ich sporo, nie zauważą braku kilku listków. Niestety, wąskie listeczki były okropnie gorzkie i absolutnie nie nadawały się na obiad. Trzeba szukać dalej.
 
 
Po drugiej stronie ścieżki widać było szeroki pas barwinku. Jego zieleń wyglądała zachęcająco, ale okazała się zeszłoroczna; roślinka nie wypuściła jeszcze świeżych pędów, a stare smakowały znacznie gorzej niż siano. Nie o to Bazylemu chodziło.
 

- Zaraz, zaraz, czy mnie wzrok nie myli? - zabeczał baranek - To jest chyba trawnik, a na nim... ależ tak, świeże źdźbła. Nie jest ich co prawda dużo, ale jak się dobrze postarać, uzbiera się drobna przekąska.
Uradowany Bazyli ruszył przed siebie.
 
 
Z bliska okazało się, że zieloniutkich łodyżek jest całkiem sporo i  starczy ich spokojnie na skromny obiad. Słoneczko przyjemnie przygrzewało, wiatr się uspokoił, można było delektować się pierwszym tego roku posiłkiem na świeżym powietrzu.
 
 
"No, teraz chyba wiosna przestanie się ociągać i przyjdzie do nas na dobre" - pomyślał Bazyli z rozkoszą wdychając aromat świeżej trawy.
 
***
 
Podobnie jak Bazyli, żywię nadzieję, że kwiecień będzie przeplatał więcej lata niż zimy. Obydwoje serdecznie pozdrawiamy :)
 

sobota, 17 marca 2018

TUSAL marcowy

 
Oj, niewiele przybyło w TUSAL-owym słoiczku. Cisza panuje na blogu, bo też niewiele się dzieje robótkowo. Siłą woli powstaje kolejne amigurumi i tyle. Taka chyba uroda marca. W poprzednich latach było podobnie. Wszystkich zawiedzionych ta sytuacją przepraszam i obiecuję, że się to zmieni, ale raczej dopiero w kwietniu.
 
 
Stokrotki próbują odstraszyć ostatnie podrygi zimy, ale coś słabo im idzie.
 

Robótkowo marnie, trochę więcej za to dzieje się czytelniczo. Szczególnie jedna lektura cały czas mi towarzyszy.
 
 
Tradycja pielgrzymowania podczas Wielkiego Postu do kolejnych rzymskich kościołów sięga VI w. Wtedy to Grzegorz Wielki wyznaczył świątynie stacyjne, w których odprawiano każdego dnia mszę świętą pod przewodnictwem papieża lub wyznaczonego przez niego reprezentanta. Zwyczaj ten zaniknął w XIV w, kiedy to stolicą papieską stał się Avignon. Powrót w XX w. do dawnej tradycji zawdzięczamy papieżowi Janowi XXIII oraz księżom i klerykom studiującym w Rzymie i mieszkającym w Papieskim Kolegium Północnoamerykańskim, którzy szczególnie angażują się w wielkopostne pielgrzymowanie. Parę lat temu czytałam refleksje Hanny Suchockiej, która odwiedzała kościoły stacyjne będąc ambasadorem RP przy Stolicy Apostolskiej. Tym razem sięgnęłam po rozważania George'a Weigla.
Czytam sobie codziennie parę stron nawiązujących do czytań liturgicznych danego dnia oraz przedstawiających kolejne kościoły stacyjne i w pewnym momencie pojawił się trochę szalony pomysł: spędzić któregoś roku Wielki Post w Wiecznym Mieście. Na pierwszy rzut oka takie przedsięwzięcie wydaje się kompletnie nierealne, ale... marzenia są po to, żeby się spełniały i trzeba im w tym pomóc. Jeszcze nie wiem kiedy (najbardziej by mi się marzyło w kolejnym Roku Świętym - będę wtedy miała okrągłe urodziny), jeszcze nie wiem jak, ale zrobiłam już pierwszy krok zakładając specjalne konto, na które będę sobie wpłacała co miesiąc jakąś kwotę. A teraz artykułuję ten pomysł i wierzę, że jeżeli jest on sensowny, to Pan Bóg podsunie mi, co robić dalej.

Pozdrawiam serdecznie :)

PS Trochę ten dzisiejszy wpis nie przystaje do ram tego bloga i mocno zastanawiałam się, czy go publikować, ale w końcu dlaczego nie?