W tym tygodniu miałam do wyboru aż trzy dobre chwile, które chciałam uwiecznić na blogu. Wybrałam tę najmniej oczywistą.
Przygotowując w sobotnie przedpołudnie przyprawy do rosołu, sięgnęłam po słoiczek z liśćmi laurowymi i okazało się, że jest pusty. Byłam przekonana, że mam zapasową paczuszkę, jednak po przeszukaniu szuflady okazało się, że moje przekonanie było mylne. Chwilę wcześniej zastanawiałam się, czy skorzystać z pięknej słoneczno-mroźnej pogody i pójść na spacer, czy zająć się sprawami domowymi, których dość dużo czekało w kolejce. Postanowiłam przechadzkę odłożyć na popołudnie (bez gwarancji, że piękna aura się utrzyma). Brak jednego ze składników do zupy zmobilizował mnie jednak do wyjścia. Spacer ośnieżonym parkiem to były dobre chwile. Nie wzięłam ze sobą telefonu, więc zdjęcie zrobiłam już w ogrodzie :)
***
Można było się zdenerwować, że harmonogram dnia zostaje zaburzony, a potem pójść szybko tam i z powrotem do sklepu. Można też było zrobić dwie rundki po parku, zachwycając się zimowym słońcem i ośnieżonymi gałązkami. Kiedyś pewnie wybrałabym to pierwsze...
Pozostałe dwie chwile, które pretendowały do zaistnienia na blogu to koncert w katowickim NOSPR-ze i obiad z okazji Dnia Babci i Dziadka z "białym menu". Wymyślanie tego menu (zupa krem z kalafiora, białe kluski śląskie, gulasz z piersi kurczaka z pieczarkami, biała kapusta, gruszki z jogurtem kokosowo-migdałowym) to też były dobre chwile.
I jeszcze taka refleksja. Wszystkie te dobre chwile wiązały się z pewnym trudem i pokonywaniem przeciwności. Droga do Katowic i z powrotem w sypiącym śniegu, po bardzo mokrej nawierzchni nie należała do przyjemności, a wręcz przeciwnie, zaś przygotowanie "białego obiadu" było dość pracochłonne. Ale tak to jest w życiu, radość przeplata się z trudem. Od nas zależy, na które będziemy bardziej zwracać uwagę.
Styczniowe pozdrowienia :)