środa, 30 listopada 2016

Historia przedmiotu (11)

Przez długie lata służyła w kancelarii parafii pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Rudzie Śląskiej. Jest pamiątką po "Wujku z Kłodnicy", Bracie mojej Babci, długoletnim proboszczu i budowniczym kościoła w tejże parafii.  Maszyna do pisania firmy Remington.


Listopad sprzyja refleksjom i wspomnieniom. Stają nam przed oczami Bliscy, którzy już przeszli na drugą stronę życia. Żyją w naszej pamięci i od czasu do czasu warto sobie przypomnieć, kim byli i jak żyli.
Ks. Henryk Mazurek urodził się 30. maja 1910 r. w Dąbrówce Małej. Miał dwie siostry, młodsza z nich była moją Babcią. Byli ze sobą blisko związani. Babcia zawsze mówiła o swoim bracie z wielką czułością, ale zarazem szacunkiem. Wspominała, że już w dzieciństwie chciał zostać kapłanem, bawił się w odprawianie mszy św., a z jednej z pielgrzymek do Piekar Śląskich przywiózł sobie mały krzyżyk i dwa świeczniki. Ukończył Gimnazjum w Katowicach, gdzie zdał maturę, a następnie rozpoczął studia w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjął 24. czerwca 1934 r. Mszę św. prymicyjną odprawił w swojej rodzinnej parafii św. Antoniego w Dąbrówce Małej (obecnie dzielnica Katowic). W albumie rodzinnym jest zdjęcie z tej uroczystości.


Są na nim moi pradziadkowie po kądzieli (po obu stronach siedzącego w środku pierwszego rzędu prymicjanta), siedząca obok swojej córki moja praprababcia, a także obie moje babcie (tuż nad prymicjantem) i obaj dziadkowie (po lewej stronie obok okna dwóch panów w okularach, jeden nad drugim). Udało mi się pewnego jesiennego popołudnia siąść z moją już wówczas ponad dziewięćdziesięcioletnią babcią i spisać imiona i nazwiska osób znajdujących się na tej fotografii. Nie wszystkie udało się babci przywołać z otchłani pamięci, ale sporo zanotowałam. Wśród zaproszonych księży był również wyświęcony trzy lata wcześniej ksiądz Józef Gawor, brat mojego dziadka po mieczu. Jego zdjęcie prymicyjne zostało zrobione dokładnie w tym samym miejscu:


Tu dla odmiany, oprócz mojego pradziadka po mieczu, nie ma nikogo z najbliższej rodziny. Prababcia już wówczas nie żyła, a mój dziadek, brat prymicjanta wymknął się na pobliską pocztę, gdzie pracowała niejaka Łucja, moja przyszła babcia :)
W dzieciństwie wydawało mi się oczywistością, że wśród krewnych jest ksiądz, a nawet dwóch. Teraz patrzę na to w kategoriach wielkiej łaski, którą nasza rodzina została obdarowana. 
Postać księdza Gawora warta jest osobnego wpisu i kiedyś z pewnością taki powstanie, a na razie wróćmy do księdza Mazurka i jego maszyny do pisania. 
Kiedy ją kupił nie wiem, ale przypuszczam, że było to jeszcze w latach 30-tych i wiązało się z koniecznością wypełniania parafialnych dokumentów i prowadzenia różnorakiej korespondencji. Porównując rękopis wujka z rękopisem mojego dziadka, stwierdzam, że również dawniej, nie wszyscy celowali w kaligrafii ;) Może dlatego wujek sprawił sobie maszynę? Jak na owe czasy musiał to być model nowoczesny. Mimo wykonania w Nowym Yorku (tak przynajmniej wynika z napisu) miała polskie litery, a poszczególne "klawisze funkcyjne" zostały opatrzone uroczymi nazwami "cofacz", "przesuwacz" i "trzymacz".





Na zdjęciach wyraźnie widać, że maszyna była intensywnie eksploatowana, bo na przykład litera A jest prawie niewidoczna. 
Pamiętam dokładnie kancelarię parafialną w Kłodnicy z jej ogromnym biurkiem i mniejszym stolikiem obok, na którym stała maszyna. Podczas większych uroczystości, takich jak odpust parafialny, czy urodziny Wujka, otwierało się szerokie, dwuskrzydłowe drzwi łączące kancelarię z jadalnią, rozsuwało ogromny stół, przedłużało go dodatkowym blatem i wtedy mogło do niego usiąść chyba z trzydzieści osób. 
Moja mama w dzieciństwie spędzała u Wujka i u swojej babci, która mieszkała z synem, wakacje. Zjeżdżało się całe kuzynostwo i całymi dniami wesoło bawiło, pomagając także w obejściu, w którym były kury, kaczki, gęsi,  indyki, barany (pewnego dnia pędzone przez kuzynów z pastwiska zapędziły się aż do kościoła :). Mamine opowieści tak mnie fascynowały, że też bardzo chciałam zakosztować podobnych wakacji. Raz czy dwa razy się udało. Wspominam to z wielkim sentymentem. 
Wujek odszedł do Pana Boga w "Białą Niedzielę" 1994 roku. 48 lat wcześniej, również w "Białą Niedzielę", rozpoczynał posługę w kłodnickiej wspólnocie. Po jego śmierci przedmioty, których używał trafiły jako pamiątki po nim do rąk siostrzeńców. Mojej mamie przypadła w udziale maszyna do pisania. Był to już drugi tego typu prezent. Pierwszą dostała, gdy zdała maturę. Wujek kupił sobie wtedy nowocześniejszy model, ale stwierdził, że podaruje go swojej siostrzenicy, a sam będzie dalej stukał na wiekowym Remingtonie. Cały Wujek! Zawsze szczodrze wszystkich obdarowywał.

 
Obecnie maszyna stoi na szafie, w niezbyt reprezentacyjnym miejscu. Moim marzeniem jest przestronna biblioteka, z szafami pełnymi książek i pięknym starym biurkiem, na którym maszyna znalazłaby godne siebie miejsce. W tej bibliotece mógłby również być kominek, na którego gzymsie leżałby knotownik, zapałczane etui i gasidełko. :)


Prawdę powiedziawszy w planach był trochę inny odcinek "Historii przedmiotu". Do zmiany koncepcji skłoniło mnie przeglądanie starych rodzinnych fotografii. Chciałam się włączyć w tworzenie Listopadowego albumu przodków. Przy okazji bardzo serdecznie pozdrawiam Autorkę tego przedsięwzięcia i wszystkich, którzy zaglądnęli tu dzięki stronie Emilii.

Kolejny odcinek cyklu planowany był dawno. Przedmiot, który się w nim pojawi widnieje na zdjęciu w jednym z listopadowych wpisów. Nie było ich dużo, więc chyba nietrudno będzie zgadnąć, o czym opowiem.
Jesiennie zadumana pozdrawiam :)

niedziela, 27 listopada 2016

niedziela, 20 listopada 2016

Niedzielne desery

Składniki: zielony grapefruit, kiwi, suszona żurawina, pestki dyni, sok z limonki, biszkopty, sok pomarańczowo-grapefruitowo-limonkowy

niedziela, 13 listopada 2016

Jesienny remanent



Zerkam na tytuły moich październikowych wpisów i widzę, że tylko jeden jest robótkowy. Dobrze, że przynajmniej ten jeden. A wszystko dlatego, że we wrześniu wpadłam na niezbyt szczęśliwy pomysł, żeby pozaczynać kilka projektów różnymi technikami i zajmować się nimi na przemian. Zapomniałam chyba, że na wiosnę było podobnie i w efekcie wszystkie robótki leżały. 
Nie inaczej było teraz. Poza tym jakoś mniej mnie ciągnie ostatnio do rękodzieła, bardziej do czytania (tegoroczne plony czytelnicze tu).
Powoli, bo powoli, ale jednak coś tam dłubię. Powstają różne drobiazgi.

1. Małe serwetki, z których można stworzyć kolejne zestawy prezentowe.
Oliwkowy:


Zimowy: 


2. Zestawy podkładek. 


Policzywszy, że mam rozgrzebanych siedem robótek i do żadnej mnie specjalnie nie ciągnie, stwierdziłam, że jedynym rozwiązaniem jest zacząć ósmą, a potem dziewiątą i doprowadzić je do końca. Udało się!




3. Jesienny listek.


Zobaczyłam go u Chranny, wyraziłam swój zachwyt i od razu dostałam maila z propozycją, że może mi przesłać wzór. Ujęła mnie ta natychmiastowa chęć podzielenia się swoimi zasobami. Dziękuję bardzo, Aniu! Trochę trwało, zanim listek skończyłam, ale w końcu  jest gotowy. Cały czas zastanawiam się, do czego go wykorzystać.
Znalazłam za to sposób wykorzystania dla podkładek. Jedne pojadą tu, a drugie tu. Może ktoś ma ochotę się dołączyć?

W tle dzisiejszej sesji zdjęciowej pojawiła się ostania jesienna róża z ogrodu i ostatnie kwiatki lawendy - efekt przedzimowych porządków na rabatkach. Miłe wspomnienie lata w listopadzie.


Pozdrawiam wszystkich ciepło :)

Niedzielne desery



Składniki: jabłka, rodzynki, suszona żurawina, miechunka, płatki migdałowe, cynamon, płatki masła, gorzka czekolada, jogurt grecki

niedziela, 6 listopada 2016

Niedzielne desery

Składniki: budyń waniliowy, gruszki w syropie, orzechy włoskie, czekoladowe serduszko, listek melisy