-
Brrr, jak zimno na dworze! Dobrze, że mam gdzie się ogrzać! - Zygfryd prześlizgnął
się między nogami wchodzących do domu dzieci i z lubością przytulił się na
chwilę do ciepłego kaloryfera.
Zazwyczaj
większość czasu spędzał na świeżym powietrzu, lubił cieniste, wilgotne zakątki,
wolał chłód od upału, jednak listopadowy wicher i zacinający deszcz skutecznie
wygnały go z ogrodu. Na szczęście rodzina, na posesji której przemieszkiwał latem,
dysponowała przestronnym domem, chętnie więc przyjmowała żółwika na zimę pod
swój dach. Zygfryd starannie wytarł zabłocone łapki i pomaszerował do kuchni. Zawsze
znajdował tu coś interesującego. Nie inaczej było i tym razem.
Na
wyszorowanym do czysta stole stała ciemnoniebieska, emaliowana miska, pełna
tajemniczych ingrediencji.
-
Mąka, masło, jajka, chyba cukier – żółw rozpoznawał kolejne składniki. - A te
żółte gęste krople to chyba…, tak, to na pewno miód. – Obok miski stał słoik
pełny złocistej cieczy. -Pozostaje jeszcze zidentyfikowanie brązowego proszku.
Mmmm, co za zapach. To pewnie jest… przy-pra-wa ko-rzen-na do pier-ni-ka – Zygfryd
przesylabizował napis na kolorowej paczuszce. - Oho, chyba będzie się tu dziać
coś ciekawego – zadowolony zatarł łapki.
Z
żółwika był niezły łakomczuszek, co było widać po jego wystającym brzuszku.
Bardzo lubił słodycze i zimą często towarzyszył swoim gospodarzom podczas pieczenia
pierniczków i innych ciasteczek. Kilka razy próbował nawet coś ulepić z
aromatycznej masy, ale, jak sam twierdził, miał do tego maślane łapy. O wiele
lepiej wychodziło mu wałkowanie ciasta i wykrawanie ciastek foremkami. Właśnie rozglądał
się za swoją ulubioną, w kształcie serduszka, gdy nagle zauważył dziwny sprzęt.
Wyglądał jak zwykły wałek do ciasta, ale na jego powierzchni powycinane były
różne świąteczne motywy.
-
Do czego to może służyć? – medytował Zygfryd. – Czyżby dało się upiec ciastka z
takimi wzorkami? Mam nadzieję, że wkrótce się przekonam.
Tymczasem
ciasto zostało zagniecione i odstawione na dłuższą chwilę do lodówki, natomiast
żółwik postanowił się przespać.
Obudziło
go głośne stuknięcie. Na stole ktoś zamaszyście umieścił stolnicę. Obok leżały
już dwa wałki, jeden zwykły i drugi, ten z wzorkami, pojawiła się też blacha
wyłożona papierem i pomarańczowy pojemnik z mąką. Zaczął się ulubiony przez Zygfryda etap produkcji ciastek – wałkowanie surowej masy. Tym razem po kilkukrotnym przejechaniu zwykłym wałkiem przyszedł czas na użycie tego drugiego.
-
To chyba jakieś czary! – zawołał zdumiony żółw. Na gładkiej powierzchni pojawiły
się płatki śniegu, renifery, dzwonki, choinka. Rysunek był delikatny, ale po
umieszczeniu blachy z przełożonymi na nią surowymi ciastkami najpierw w
zamrażalniku, a potem w gorącym piecu robił się trochę bardziej wyrazisty.
-
No dobrze, ładne są takie wzorzyste wypieki, ja jednak tęsknię do tradycyjnych,
wykrawanych – Zygfryd rozejrzał się niespokojnie po kuchni i z ulgą dostrzegł
na drugim końcu stołu dobrze sobie znane metalowe kółko z nanizanymi na nie
foremkami.
-
Tam musi być moje ulubione serduszko – starannie przeszukiwał gąszcz kształtów,
aż wreszcie znalazł to, czego szukał. Zdecydował się jeszcze na gwiazdkę,
księżyc i kwiatuszek. Wykrawanie
szło sprawnie i wkrótce na stolnicy pojawił się tuzin gwiazdek, potem księżyców,
wreszcie serduszek i kwiatków.
Kolejne blachy wędrowały do piekarnika, a potem,
gdy stygły, poddawane były wnikliwej kontroli jakości. Na ogół wypadała
pomyślnie, Zygfryd jednak doszedł do wniosku, że najładniej wyglądają wzory
odciśnięte na cieniutko wywałkowanym cieście.
-
Niektóre egzemplarze wymagają jeszcze dopracowania – stwierdził na koniec.
Następnego
dnia ciasteczka zostały podane na podwieczorek. Przygotowano do nich zimową herbatkę.
Żółw znowu miał powody do zdziwienia.
-
Plastry pomarańczy w filiżance? Laska cynamonu? Do tego wszystkiego herbata? I
jeszcze ciemnoczerwony malinowy syrop? – Zygfryd bez przekonania spróbował
gorącego płynu. - Dobre! Idealny dodatek do korzennych ciasteczek!
Renifer, gwiazdka, księżyc, a może jednak serduszko? – Żółwik nie wiedział na co się zdecydować. – Najlepiej wszystko po kolei. W moim brzuszku na pewno znajdzie się miejsce!
Renifer, gwiazdka, księżyc, a może jednak serduszko? – Żółwik nie wiedział na co się zdecydować. – Najlepiej wszystko po kolei. W moim brzuszku na pewno znajdzie się miejsce!
Wraz z Zygfrydem serdecznie dziękuję mojej Bratanicy za pomysł na opowiastkę i serdecznie pozdrawiam :)