Maestro Hippodini miał uświetnić swoim występem uroczystość zakończenia "Roku z amigurumi". Niestety nie dotarł na czas. Udało mu się zdążyć na trzecią odsłonę "Błękitu w Błękitnym Zamku". Pogoda dopisała, więc występ sławnego iluzjonisty mógł się odbyć na świeżym powietrzu. Wszyscy gotowi? Możemy zaczynać? Zapraszam zatem.
Najpierw trzy machnięcia magiczną pałeczką i oto z niepozornej gałązki forsycji wyrasta cały bukiet.
Kolejne dwa machnięcia, w cylindrze zaczyna się coś ruszać. Cóż to takiego? Ani chybi gołąbek.
Nie, to nie ptaszek (nie zdążył wrócić z ważnej misji przekazania informacji bocianom, że czas powracać do Polski). Z kapelusza wychyla się dwoje długich uszu, a za nimi...
... bialutki królik Filipek.
- No bracie, wyskoczyłeś, jak prawdziwy filip z konopi* - chwali go Hippodini i po całej serii ukłonów, zadowolony wkłada cylinder z powrotem na głowę.
- Brawo Hippodini! Brawo Filip! - krzyczy rozentuzjazmowana publiczność, a mały króliczek aż podskakuje z radości. Takiego sukcesu się nie spodziewał.
* Jak pisze Renia w marcowej odsłonie zabawy Polszczyzna i rękodzieło "filipem nazywano zające, te zaś chowały się przed psami myśliwskimi właśnie w konopnych zaroślach" i spłoszone wyskakiwały z nich uciekając co tchu w pole lub w las. Dla małego króliczka pokonanie własnego strachu i wyskoczenie z cylindra było nie lada wyczynem. Hippodini porównał go do dużego zająca mającego odwagę uciekać przed psami. Był to niewątpliwie duży komplement.
Mam nadzieję, że takie pokrętne rozumowanie uzasadnia obecność Hippodiniego i Filipka w marcowym odcinku Reninej zabawy ;)
Wraz z hipopotamem i króliczkiem serdecznie pozdrawiam :)