- Biedroneczko, leć
do nieba, przynieś mi kawałek chleba!
Dziewczynka, na
której paluszku postanowiła przysiąść na chwilę Bernadeta, z uśmiechem
wyrecytowała znany wierszyk. Biedronka słyszała go już wielokrotnie i zawsze
zastanawiała się, czy na którejś chmurce znajduje się może jakaś piekarnia, w
której można byłoby poprosić o małą skibkę lub przynajmniej okruszek pieczywa.
Dotychczas nie wyprawiała się w wyższe rejony. Wolała latać blisko ziemi, tam
gdzie rosły kolorowe kwiaty. W ich płatkach często ukrywały się pyszne mszyce,
a z tego co Bernadeta słyszała, ludzie nie lubili tych smakołyków. Byli
wdzięczni, gdy ktoś pomagał im się ich pozbyć. Ludzie woleli chleb.
Tym razem Bernadeta
postanowiła polecieć wyżej, ponad kwiaty, krzewy, a nawet drzewa i sprawdzić,
czy uda się spełnić dziecięcą prośbę. Niezwykle sympatycznej i uśmiechniętej
dziewczynce nie sposób było odmówić. Do dalekiej wyprawy
trzeba się odpowiednio przygotować. Bernadeta zdawała sobie sprawę, że lot do
nieba wymaga sporej kondycji, rozpoczęła więc regularne treningi. Góra-dół,
góra-dół, od korzenia po najwyższe gałęzie, i tak co najmniej pięćdziesiąt razy
dziennie.
Pierwszą rośliną
treningową została mianowana różowa budleja, która tego lata wypuściła
wyjątkowo długie pędy. W rozkwitających stożkach zalęgło się całkiem sporo
mszyc, tak więc można było połączyć przyjemne z pożytecznym i po każdej rundzie
schrupać smaczną przekąskę.
Jako pomoc do drugiego etapu
ćwiczeń biedronka wytypowała rajską jabłonkę. Miło było muskać od czasu do czasu
skrzydełkami coraz intensywniej czerwone kuleczki jabłuszek.
Spośród drzew
wyższych Bernadeta wybrała malinówkę. Zielone jabłka spodobały jej się mniej,
ale gdzieś usłyszała, że gdy dojrzeją, nabiorą szlachetnej, niemal bordowej
barwy.
Wreszcie po kilku
tygodniach systematycznych ćwiczeń biedronka doszła do wniosku, że jest gotowa
na wielką przygodę. Rano zjadła pożywne śniadanie, redukując znacznie ilość
mszyc na jednym z różanych krzaków i pełna optymizmu wyruszyła w drogę.
Świat z coraz
większej wysokości wyglądał naprawdę cudownie. Całe połacie zieleni przetknięte
były tu i ówdzie kolorowymi kępami kwiatów w pełnym rozkwicie. Bernadecie
najbardziej spodobały się wielobarwne hortensje. Począwszy od bieli, poprzez
seledyn, błękit, liliowy fiolet, intensywny róż, aż po głęboki amarant i bordo.
Oprócz tego floksy, rudbekie, aksamitki i jeszcze wiele, wiele innych gatunków, których nazwy trudno spamiętać. Okazało się także, że niektóre malinówki zaczynają już czerwienieć.
Mimo, że leciała
coraz wyżej i wyżej, nigdzie nie mogła dostrzec niczego, co chociaż trochę
przypominałoby chleb.
Zaczęło się ściemniać i Bernadeta stwierdziła, że pora
wracać. Nie była robaczkiem świętojańskim, nie potrafiła sobie oświetlić drogi.
Z daleka zobaczyła migocący płomyk i postanowiła polecieć w jego kierunku.
W ogrodowej altance
siedziała cała rodzina: rodzice, dziadkowie, czwórka dzieci. Na stole stał
zapalony lampion, koszyk z pieczywem, talerz z pomidorami i bazylią, deska z
kilkoma gatunkami sera oraz dzbanek z herbatą. Wszyscy zajadali aż miło.
- Mamusiu, biedronka!
– ucieszyła się najmłodsza dziewczynka – Biedroneczko, leć… - zaczęła tradycyjny wierszyk, ale
natychmiast się zreflektowała. - Nie, o tej porze jesteś już pewnie bardzo
zmęczona. Nie musisz mi przynosić żadnego chleba. Zresztą, mamy go pod
dostatkiem.
„I całe szczęście, bo
nie udało mi się znaleźć w górze ani okruszynki” – pomyślała Bernadeta. „Ale co
się naoglądałam cudowności to moje”.