W moim domu na Boże Narodzenie obowiązkowo piekło się pierniki. Główną ich twórczynią była Babcia i to jej ręką, na kawałku pergaminu, ołówkiem, została spisana rodzinna receptura. Po latach Mama poprawiła pismo Babci długopisem, gdyż na z lekka przetłuszczonym papierze litery stawały się nieczytelne. Z tego czasu prawdopodobnie pochodzi mały rysuneczek kieliszka w prawym górnym rogu. Mam jakieś niejasne wspomnienie, że Mama rozmawia z kimś przez telefon, podaje mu przepis na pierniki, a w trakcie rozmowy bezwiednie rysuje.
Jak widać przepis był intensywnie używany i teraz jest właściwie pieczołowicie przechowywanym zabytkiem. Treść została przepisana do specjalnego zeszytu, a także zdigitalizowana.
Odkąd pamiętam pieczenie pierników mnie fascynowało. Najbardziej podobało mi się wałkowanie i wykrawanie foremkami. Jako mała dziewczynka przychodziłam do kuchni ze swoim zabawkowym, plastikowym wałkiem do ciasta i foremkami (w tym roku połamała się przedostatnia z tego dziecięcego zestawu). Gdy byłam trochę starsza pomagałam zarabiać ciasto, a potem cały proces, od zakupienia potrzebnych składników po pieczenie i dekorowanie stał się moją wyłączną domeną. Pamiętam, jak tłumaczyłam koleżance z liceum, jaki to wspaniały rytuał: sięganie po babciny przepis, rozpuszczanie masła, miodu i cukru, dodawanie upojnie pachnących przypraw, wreszcie wyrabianie ciasta i odstawianie go na kilka dni (powierzchnię należy uklepać, zrobić na niej krzyżyk, posypać mąką, a miskę przykryć lnianą ściereczką).
Następny etap to pieczenie. Na stolnicy należy równo wywałkować ciasto, co nie zawsze jest łatwe. Najlepszy jest do tego wałek pochodzący jeszcze z wyprawy Babci.
Ma już blisko osiemdziesiąt lat, w jednym miejscu jest pęknięty, jednak wszystkie nowsze mogą się przy nim schować (wiem, co mówię, bo kupiłam kiedyś nowy wałek, dłuższy, wydawałoby się, wygodniejszy, ale leży głęboko w szufladzie, używam go najwyżej do przenoszenia wywałkowanego ciasta na blachę).
Piekę zawsze jeden placek przekładany marmoladą, który jeszcze ciepły kroję na małe kostki, a po wystudzeniu oblewam czekoladą i dekoruję.
Z reszty powstają drobne pierniczki, w tym obowiązkowo choinka. Pomysł podpatrzyłam lata temu w "Poradniku Domowym". Choinka stoi do 2 lutego, następnie wkłada się ją do pojemnika na pieczywo, dzięki czemu staje się cudownie miękka i zjada z apetytem tym większym, że po innych piernikach dawno już pozostało tylko wspomnienie.
Choinka A. D. 2015 |
Odkąd dzieci mojego Brata trochę podrosły, organizujemy rodzinno-przyjacielskie malowanie pierników. Nasz duży stół zmienia się w warsztat pracy i wszyscy na wyścigi realizują swoje koncepcje artystyczne.
Tegoroczny plon przedstawia się następująco:
A tu kilka zbliżeń:
Pierniki piętrowe - wynalazek Mojej Bratanicy |
U góry samochody autorstwa Mojego Bratanka |
Nie może także zabraknąć pierniczków na choinkę. W tym roku same gwiazdki.
Pozdrawiam piernikowo :)
Ach!
OdpowiedzUsuńToz to cala manufaktura piernikowa:)
Mam taki zezyt, po tesciowej, gdzie tez juz poprawialam dlugopisem, zamazane przepisy, bo tesciowa dobra kucharka byla:) I sie zeszytu uzywa;)
Takie zeszyty są bezcenne. Mój osobisty się tworzy, ale jest to działanie zdecydowanie długofalowe :) Serdeczności :)
OdpowiedzUsuń